wtorek, 22 lutego 2011

I Am Woman, czyli o konieczności bycia kobietą

ze specjalną dedykacją dla Lily

Należy być kobietą.

Każdy, kto czuje się przywiązany do wielkiego Projektu Różnicy, kto wyłamuje się z obowiązującej Ekonomii Toż-samości i pragnie jej gruntownej przemiany – ma absolutną moralną powinność bycia kobietą.

W klasycznej książce Ta płeć (jedną) płcią niebędąca (która właśnie ukazała się po polsku) francuska filozofka Luce Irigaray powiada, że istnieje tylko jedna płeć i jest nią płeć męska. Jest tak przynajmniej z fallogocentrycznego, totalizującego punktu widzenia, który definiuje płeć jako hegemoniczną, zamkniętą całość, podczas gdy "kobieta" nie jest i nie może być jedną płcią, jest bowiem wewnętrznie zróżnicowana, niepodporządkowana męskiej logice toż-samości.

Jeśli więc płeć uznać za synonim różnicy (a temu przekonaniu jestem wierny od dawna), to można powiedzieć, że jest dokładnie odwrotnie: tylko kobieta jest płcią. Właśnie JEST płcią, a nie MA płeć. Mężczyzna (rozumiany fallogocentrycznie i hegemonicznie) jest w pierwszej kolejności generycznym człowiekiem, a jego płeć jest drugorzędnym atrybutem; mężczyzna to gatunek, ale nie gender. Kobieta, natomiast, jest przede wszystkim swoją płcią, a w drugiej kolejności człowiekiem. Mężczyzna ma płeć, podczas gdy kobieta jest płcią.

W tym sensie "kobieta" – nie jako (biologiczna) istota, gatunek, tożsamość – konceptualnie wskazuje na płeć w ogóle, na różnicę w ogóle. Jako taka obejmuje wszelkie obszary różnicy i przypadki "graniczne", takie jak transpłciowość, postpłciowość, czy wszelkie odmiany odmieńczości. Stąd właśnie, moim zdaniem, wynika absolutna moralna konieczność bycia kobietą.

(Dodam, że w tym kontekście ma sens mówienie o projekcie "postpłciowości": otóż projekt "płci" może obrócić się w projekt hegemoniczny, zgodny z logiką fallogocentryzmu, podczas gdy postpłciowość podkreśla przywiązanie do niekończącego się różnicowania.)

***
Ale zaraz zaraz, czy definiując kobietę poprzez płeć/różnicę, nie wpisujemy się przypadkiem w wielowiekową logikę fallogocentryzmu? Czyż nie tak właśnie patriarchat definiował i w dalszym ciągu definiuje kobietę? Skoro – powtórzę – mężczyzna jest w pierwszej kolejności (generycznym) człowiekiem, a jego płeć drugorzędnym atrybutem, podczas gdy kobieta jest przede wszystkim swoją płcią, a w drugiej kolejności człowiekiem, to czyż nie wydaje się logiczne, aby strategicznym celem feminizmu uczynić podniesie kobiety do rangi człowieka? Taki był i w dużej mierze jest nadal zasadniczy cel równościowego projektu feminizmu (który może, rzecz jasna, pochwalić się ogromnymi osiągnięciami).

Warto jednak zastanowić się, co w tej sytuacji dzieje się z różnicą: siłą rzeczy zostaje ona relegowana do rangi drugorzędnej cechy w imię wspólnego, toż-samościowego "człowieczeństwa". Tym samym różnica traci swój impet, swój potencjał radykalnej zmiany społecznej; jednym słowem: traci kły i pazury. Jak napisała pewna feministyczna autorka, w kontekście (neo)liberalnym różnica staje się po prostu stylistyczną wariacją na temat "Człowiek".

A zatem rożnica przestaje być związana z projektem głębokiej zmiany społecznej i staje się po prostu kwestią stylu, a ten z kolei został zawłaszczony i skolonizowany przez kapitalistycznego molocha rynkowej (nad)produkcji. Chcesz różnicy? Oto nasz katalog: dostarczymy ci ją, do koloru do wyboru, w ładnym opakowaniu i w promocyjnej cenie, pod same drzwi. (Muszę w tym miejscu dodać, że bynajmniej nie ważę sobie lekce kwestii stylu i chciałbym kiedyś do niej powrócić.)

Tym samym przestrzeń różnicy drastycznie się skurczyła, a sama różnica została strywializowana, spłaszczona i zneutralizowana, co oczywiście jest jak najbardziej na rękę siłom (neo)liberalnym, a nawet (neo)konserwatywnym, które taką lekkostrawną, bezkofeinową, niegroźną "różnicę" – rozumianą głównie jako "styl życia" – są gotowi inkorporować do istniejących struktur społeczno-politycznych (patrz np. polityka wielokulturowości w niektórych demokracjach zachodnich). Zwłaszcza w warunkach dominacji neoliberalizmu różnica podlega ścisłej prywatyzacji, reglamentacji i komodyfikacji.

Spłycenie i spłaszczenie różnicy, zredukowanie jej do "stylistycznej wariacji na temat Człowiek (Obywatel/Podmiot itd.)" powoduje nieuchronnie, jak sądzę, "głód (realnej) różnicy". W tych kategoriach można, na przykład, rozpatrywać coraz bardziej widoczny posthumanistyczny projekt wychodzenia poza kategorię "Człowieka", która dla niektórych stała się zbyt ciasna i duszna, zbyt normatywna i toż-samościowa. Nie każdy musi być człowiekiem, ale – jak napisałem powyżej – każdy musi być kobietą.

***
Jak jednak należy rozumieć tę "głęboką różnicę", która miałaby być czymś więcej niż li-tylko stylistyczną wariacją na temat?

Prostą ilustracją niech będzie idea "akcentu" w języku. W potocznym rozumieniu, niektórzy mówią "z akcentem" (obcokrajowcy, Polacy urodzeni lub mieszkający długo za granicą, Ślązacy itd.), podczas gdy wszyscy pozostali mówią "czystą polszczyzną", czyli bez akcentu. Jesteśmy zatem przywiązani do obowiązywania jednego standardu, który sam akcentem nie będąc pozostaje "neutralny i czysty" – choć jednocześnie uznajemy istnienie różnych (np. regionalnych) "wariacji" na temat owego standardu.

Jak długo myślimy w kategoriach standardu i akcentu, tak długo nie rozumiemy projektu "głębokiej różnicy". Dopiero wówczas, gdy każdy sposób mówienia uznamy za akcent (przy czym niektóre akcenty zyskały w nowoczesnych czasach status "standardu", zresztą w ogromnej mierze dzięki administracyjnym zabiegom scentralizowanej władzy) – dopiero wówczas zaczniemy myśleć w kategoriach "głębokiej" różnicy. Wszyscy mówimy z akcentem, nie ma nic prócz akcentu. I różnicy.

***
W 1972 roku ukazała się piosenka Helen Reddy "I Am Woman", która nota bene stała się jednym z "hymnów" anglosaskiej subkultury gejowskiej. W dość oczywisty sposób piosenka wyrasta z ducha feminizmu lat 70., opartego na akcentowaniu kobiecej dumy, siły i niezależności (innym przykładem jest, oczywiście, "I Will Survive" Glorii Gaynor).



Charakterystyczne opuszczenie przedimka w zdaniu "I Am Woman" (zamiast "I Am A Woman") czyni z kobiety w tekście piosenki nie tylko po prostu biologiczną jednostkę o kobiecych cechach płciowych. Kobieta staje się tu dużo szerszym pojęciem – pojęciem, które w niniejszych rozważaniach pozwoliłem sobie zrównać z pojęciem różnicy.

I w tym właśnie sensie, jako biologiczna nie-kobieta ani nie osoba transpłciowa, mogę, a nawet muszę o sobie powiedzieć – bez gestu zawłaszczenia kategorii, do której pod wieloma względami nie mam przecież prawa – "I Am Woman".
(t)