piątek, 18 grudnia 2009

Kto się boi "lewicy kulturowej"?

Do tych kilku pospiesznych refleksji skłoniła mnie lektura tekstu Rafała Majki "Lewica bez etyki?", a zwłaszcza dyskusji, która wywiązała się na forum pod rzeczonym tekstem. Dyskusja ta powiela niektóre – groźne, w moim głębokim przekonaniu – schematy myślowe, które dość często artykułowane są w środowiskach szeroko rozumianej "nowej lewicy".

Jednym z największym błędów w diagnozie obecnej sytuacji jest rozdzielne traktowanie tzw. sfery obyczajowej i tzw. sfery ekonomicznej. Przyjmuje to albo postać lewicowego światopoglądu w sprawach ekonomicznych (pracowniczych) w połączeniu z (mniejszym lub większym) konserwatyzmem obyczajowym, albo wysunięcia postulatów ekonomicznych na pierwszy plan i odłożenia kwestii obyczajowych, jako drugorzędnych i mniej palących (albo też zbyt kontrowersyjnych), "na później".

Warto się zastanowić, komu ten podział jest na rękę, komu zależy na odłączeniu "obyczajowości" od całego spektrum problematyki ekonomiczno-polityczno-społecznej. Przypomnijmy sobie, kto wymusił wyłączenie z traktatu akcesyjnego wszystkiego, co dotyczy sfery moralno-obyczajowej, a potem storpedował Kartę Praw Podstawowych (która ma przecież realne odniesienie także do kwestii pracowniczych). Ta rozłączność stała się częścią konsensusu politycznego po 89. roku, co w praktyce oznaczało oddanie sfery etyczno-obyczajowej w niemal wyłączne władanie kościoła katolickiego. (Wymowną ilustracją niech będzie fakt, że w wielu liceach lekcje etyki prowadzi katecheta.) Obecnie takie myślenie najskuteczniej lansuje Platforma Obywatelska, relegując obyczajowość do prywatnej sfery jednostek. PiS o wiele lepiej dostrzega inherentne powiązanie obyczajowości z kwestiami politycznymi i ekonomicznymi, jednak wykorzystuje tę wiedzę zgodnie ze swoim konserwatywnym, prowspólnotowym światopoglądem do propagowania głęboko znormatywizowanej i opartej na wykluczeniach wersji społeczeństwa (w ogromnej mierze zredukowanej do pojęcia narodu). Nie trzeba chyba dodawać, że obydwa podejścia, reprezentowane przez dwie wiodące dziś siły polityczne, doskonale sprzyjają utwierdzaniu się kościoła katolickiego w roli "hegemona sfery obyczajowej".

A zatem podział na to, co kulturowo-obyczajowe i to, co ekonomiczno-polityczne jest już sam w sobie symptomem owego "przeorania umysłów", o którym wspomina w swoim tekście Majka; jest efektem zawłaszczenia dyskursu etycznego w tym kraju przez klerykalne i proklerykalne elity. Wielu przedstawicieli nowej lewicy (zapewne nieświadomie) kupuje taką diagnozę rzeczywistości, jaką podsuwa im dyskurs bądź to (neo)konserwatywny, bądź (neo)liberalny. Na przykład czytając niektóre komentarze na portalu lewica.pl można odnieść wrażenie, że ich autorem jest jakiś naigrywający się z "dyktatury poprawności politycznej" prawicowy publicysta. Ach, jakież salwy śmiechu wzbudza np. komentarz MJ pod tekstem Majki: "Za rok, dwa otworze oczy w swiecie, gdzie mainstream jest dyktowany przez zwolennikow LGBTIQABCDEF haha :)" – a najgłośniej śmieje się Terlikowski z Semką. Boki zrywać. Przecież tylko przeintelektualizowana elita może myśleć o takich dziwakach, jak np. osoby interseksualne. Kogo to obchodzi? I co to ma wspólnego z ogółem społeczeństwa, a zwłaszcza z lewicą?

Obowiązujący w III RP "konsensus polityczny" pod patronatem kościoła katolickiego przetrącił etyczny kręgosłup lewicy. Oskarżanie "lewicy kulturowej" o przeintelektualizowanie i przesłanianie jakimiś wydumanymi problemami tych "prawdziwych" jest diagnozą z gruntu fałszywą i niebezpieczną. Niestety, w środowiskach młodej lewicy nie widać większego zapału, aby dokonać głębszej analizy mechanizmów wykluczeń społecznych (w tym również ekonomicznych), które są systemowo ze sobą powiązane i wzajemnie się warunkują.

W wielu krajach o bardziej zaawansowanej kulturze politycznej lewica zrozumiała, że podział na sferę obyczajową i ekonomiczną jest całkowitą fikcją. Nie rozumie tego SLD, w którym spora część po prostu wyznaje konserwatywne poglądy obyczajowe, inni zaś tkwią w pragmatycznym oportunizmie. Grzegorz Napieralski mówi wprost, że SLD nie ma w programie kwestii LGBT, a jedynie chce krzewić "tolerancję". Pamięta ktoś jeszcze, jak to Napieralski pojechał uczyć się od Zapatero lewicowości? No i gdzie jest dziś Zapatero, a gdzie Napieralski? W międzyczasie w Hiszpanii – tak, w tej bardzo katolickiej Hiszpanii – zalegalizowano małżeństwa jednopłciowe i aborcję. Niestety, patrząc na wypowiedzi młodych prężnych przedstawicieli alternatywnych ruchów lewicowych, pod względem zrozumienia mechanizmów opresji i przemocy społecznej nie różnią się one znacząco od SLD.

Nie chcę w tym krótkim tekście mnożyć przykładów i argumentów dowodzących fałszywości podziału na kwestie obyczajowe i społeczno-ekonomiczne. Dobrym ćwiczeniem może być lektura programu PO, gdyż wychodząc od tego błędnego podziału, popada on w nieuniknione sprzeczności i paradoksy. Pozwolę sobie tylko na jeden malutki przykład: głośna sprawa Romana Polańskiego i Samanthy Geimer. Sprawa obyczajowa? Prywatna? Czy raczej systemowa, w której patriarchat splata się z kapitalizmem? Dlaczego kobiety, które starają się poprawić swój status społeczny czy materialny, są systemowo zachęcane – niekiedy wręcz zmuszane – do szukania "poparcia" u starszych facetów z pieniędzmi i władzą? Ile w tym systemie ekonomiczno-społecznym jest zarówno jawnej, jak i ukrytej prostytucji? (Warto przy okazji wspomnieć słynne Galerianki Katarzyny Rosłaniec. Albo sex-aferę w szeregach Samoobrony.) To tylko jeden z naprawdę wielu przykładów, które cisną mi się do głowy.

Konkludując: całkowicie błędny jest pogląd, że lewica uległa "kulturowemu" postmodernizmowi i przez to stała się bezsilna (jakoś w Hiszpanii się nie stała). Nikt nie mówi o zastępowaniu kwestii wykluczeń ekonomicznych kwestiami obyczajowymi. Chodzi o próbę kompleksowego zrozumienia różnych rodzajów wykluczeń, które to zrozumienie ma szansę stać się platformą szerokiego solidaryzmu społecznego. Podział na "obyczajówkę" i "prawdziwe problemy" o charakterze ekonomicznym jest całkowicie sztuczny i podtrzymuje hegemonię kościoła katolickiego i prawicy. Są tylko realne formy opresji i wykluczenia, które dotykają konkretnych jednostek, ale zawsze mają charakter ogólniejszy, systemowy. System ten – z braku lepszych określeń – można nazwać patriarchalnym (i zachodnio-centrycznym) kapitalizmem, który dyktuje nam prawie wszystko: pozycję społeczną jednostki, styl życia, role płciowe, tożsamości seksualne, stosunki rodzinne (i ogólniej międzyludzkie), oceny moralne (choć te – w przypadku Polski – leżą głownie w gestii kościoła), funkcje państwa, itd. Bez zrozumienia tych wewnątrzsystemowych mechanizmów, których ofiarą jest każdy i każda z nas, czarno widzę możliwość odbudowy silnej, polskiej lewicy.
(t)

3 komentarze:

  1. A ja mam w nosie całą lewicę.

    Potrzebny jest separatystyczny radykalny ruch kobiet i lesbijek a reszta niech się utopi :-)

    Tako rzecze Lily i mówi to śmierrrtelnie poważnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja taki separatystyczny ruch poprę (wątłym) ciałem i duszą, ale w polityce warto szukać potencjalnych koalicjantów i teoretycznie nadaje się do tego lewica, tylko trzeba ją sobie wychować ;o

    choć oczywiście można do sprawy podejść zupełnie apolitycznie, ale czy to wystarczy?

    poza tym wierzę w koalicję polityki queer i antykapitalizmu, chociaż jestem w mniejszości

    OdpowiedzUsuń
  3. A moim zdaniem troche problematyczne jest mówienie o sojuszach, jeśli nie ma żadnych postulatów...

    Bo jakie te postulaty są? Jakie nienormatywne postulany mamy w Polsce?

    O czym właściwie dyskutujemy z tą lewicą? Że brzydko mówić pedał, że należą się obrączki?

    Nie chcę tu wsadzać kija w mrowisko, ale coś mi ogólnie nie pasuje we wszystkim. We wszystkim.

    Gejuchów naprawdę nic nie obchodzi, że "niekompatybilni" z rynkiem pracy (tacy jak ja :-) ciągle pracują na czarno. Dzisiaj zostałem oszwabiony za moją pracę i jeszcze zgnojony, kiedy próbowałem coś z tym zrobić, brakuje mi słów.

    Związków zawodowych ani syndykalistów też to nie obchodzi.

    OdpowiedzUsuń