wtorek, 21 września 2010

O (nie)ważności

Są przynajmniej dwa rodzaje ważności.

Jest ważność jako "doniosłość". W tym przypadku możliwa (a nawet konieczna) jest gradacja, hierarchia: coś musi ważyć więcej niż coś innego. To, co nieważne, można zlekceważyć.

Jest też "ważność" w sensie "prawomocność". Tutaj nie może być miejsca na gradację: decyzja urzędowa jest ważna, albo nie. I kropka. To sprawa najwyższej wagi, o daleko idących konsekwencjach. Może się przecież okazać, że wskutek błędu administracyjnego, braku pieczątki lub czytelnego podpisu, ktoś po latach przestaje być właścielem własnego domu, a ktoś inny -- ku swemu osłupieniu -- okazuje się stanu wolnego. Nic dziwnego, że orzekanie (nie)ważności pożera tak znaczną część mrówczej pracy wymiaru sprawiedliwości, tego tropiciela wiążących i niewiążących magicznych mocy.


Odmieńcy nie są ważni ani w pierwszym, ani w drugim sensie.

Z jednej strony, są przecież marginalni. Można rzucić jakimś procentem, przebąkując coś o demokracji i braku przyzwolenia na terroryzowanie większości przez mniejszość. Problemy odmieńców, ich istnienia, są niszowe, drugorzędne; w gruncie rzeczy – w sytuacji krytycznej -- zbędne. Jakaś hierarchia ważności musi przecież być.

Z drugiej strony, jako podmioty społeczne, odmieńcy nie są w pełni autoryzowani, nie mogą wylegitymować się odpowiednim certyfikatem, odpowiednim dowodem i stemplem. Żyją w dziwnej, niejednoznacznej relacji do porządku biurokratyczno-prawnego: uznani tylko częściowo, najlepiej jako podatnicy i konsumenci. Ich związki (zwykle) nie mają konsekwencji prawnych. Ich status można porównać do fałszywego pieniądza: państwo ma monopol na produkcję legalnych "środków płatniczych"; każdy inny jest zaledwie uzurpatorem, który produkuje bezprawne fałszywki.


W tej sytuacji możliwe są zasadniczo dwie strategie, dwa kierunki. Można domagać się ważności (w pierwszym sensie) na prawach mniejszości (szacunek, tolerancja itp.) oraz ważności (w drugim sensie) poprzez legalizację i instytucjonalizację. Takie są główne strategie tzw. ruchu LGBT.

Ale można inaczej. Można przenikać do najgłębszej tkanki życia społecznego, infiltrować, zakażać, rozprzestrzeniać się jak epidemia, zajmując coraz to rozleglejsze obszary społecznego organizmu. Tam, gdzie nie ma już centrum, każde miejsce jest wszędzie. Nie może być wówczas mowy o "mniejszościach" i "większościach", o ważniejszym (bo liczniejszym) i mniej ważnym, o całej tej arytmetyce, jako że wszyscy – przynajmniej molekularnie – stają się odmieńcami.

Można również całkowicie zlekceważyć autoryzację, którą ze swej mocy nadaje (lub której odmawia) ustrukturyzowana władza. Domagając się uznania i legitymizacji, domagając się stempla, nieuchronnie legitymizujemy i afirmujemy władzę, nadajemy jej prawo do nadawania nam praw – niezależnie od tego, czy nam łaskawie owe "prawa" w końcu przyzna, czy nie. Można odwrócić się plecami albo bokiem, ustawić się na ukos zamiast "twarzą w twarz". Można zakładać autonomiczne mennice, tworzyć alternatywne ekonomie monetarne, drugie i piąte obiegi. (Ja tego, rzecz jasna, nie wymyśliłem: kierowani zbiorową inteligencją odmieńcy postępują tak od zawsze.) Można budować inne formy autoryzacji; albo jeszcze lepiej – można całkowicie porzucić logikę i potrzebę prawomocności. Życie nie potrzebuje stempla.
(t)

niedziela, 12 września 2010

Zniszczyć seksualność


Poniżej zamieszczam autorski przekład (z wersji angielskiej) wybranych fragmentów z manifestu Guy Hocquenghema (1946-1988), francuskiego filozofa, pisarza, jednego z liderów Front Homosexuel d'Action Révolutionnaire (FHAR). Ciekawi mnie, jak czyta się ten wolnościowy manifest (napisany w 1973 roku) w czasach tak bardzo naznaczonych przez AIDS. Czy traumę "zarazy" i czasy poprawnego, bezpiecznego seksu można już uznać za minione, jak mogłaby o tym świadczyć np. rosnąca popularność praktyk barebacking, czy raczej manifest razi naiwnością przynależną pokoleniu '68? Jak postulaty Hocquenghema mają się do dzisiejszego aktywizmu LGBT, a zwłaszcza queer? Jak zmienił się od tamtej pory kapitalizm, a wraz z nim relacje społeczne, pod wpływem triumfującego dziś neoliberalizmu? Jak zmieniły się społeczne postawy wobec cielesności i seksualności? Czekam na komentarze!

***

Zniszczyć seksualność

(fragmenty)

Poprzez wstrzymanie, zastój, skaryfikację i neurozę kapitalistyczny ustrój narzuca swoje normy i wzorce, odciska swoje znamiona, przydziela swoje role, wdraża swoje programy. Przenika nasze ciała, wciska swoje śmiercionośne korzenie w nasze najgłębsze szczeliny. Przejmuje nasze organy, okrada nas z funkcji życiowych, okalecza nasze przyjemności, zaprzęga całą naszą witalną produktywność w paraliżujące tryby swej administracji. Czyni z każdego i każdej z nas kalekę, odciętą od własnego ciała i wyobcowaną z własnych pragnień.

Tutaj rządzi kastracja, która redukuje "podmiot" do pełnej poczucia winy, neurotycznej, pracowitej istoty, niewiele różniącej się od zwykłego wyrobnika. Ten stary porządek, przerażający i cuchnący padliną, zmusił nas do skierowania rewolucyjnej walki przeciwko kapitalistycznemu wyzyskowi tam, gdzie jest on zakorzeniony najgłębiej: w żywej tkance własnego ciała.

"Rewolucyjna świadomość" jest li tylko chimerą, dopóki istnieje poza "rewolucyjnym ciałem" – ciałem, które wytwarza swoją własną wolność.

Pragniemy pozbyć się raz na zawsze wszystkich ról i tożsamości opartych na fallusie. Pragniemy pozbyć się płciowej segregacji. Pragniemy pozbyć się takich kategorii, jak mężczyzna i kobieta, homo i hetero, posiadacz i posiadany, ważniejszy i pomniejszy, pan i niewolnik. Pragniemy wyjść poza wszelkie kategorie płciowe, być autonomicznymi, mobilnymi i wielowymiarowymi istotami ludzkimi.

Nie możemy już dłużej stać bezczynnie, gdy rabują nasze usta, nasze odbyty, nasze organy płciowe, nasze flaki, nasze żyły – po to, by przerobić je potem na części tej haniebnej machiny produkującej kapitał, wyzysk i rodzinę. Nie możemy już dłużej stać bezczynnie, gdy kontrolują, regulują i okupują nasze błony śluzowe, pory w naszej skórze, całą czującą powierzchnię naszego ciała. Nie możemy już dłużej "dochodzić" ani powstrzymywać swego gówna, swojej śliny, swojej energii podług ich praw, dopuszczających drobne wykroczenia. Chcemy rozwalić na kawałki to pełne zahamowań, umartwione ciało, w jakie kapitalizm stara się usilnie zamienić naszą żywą tkankę.

Chcąc, żeby fundamentalna wolność stała się częścią tych rewolucyjnych praktyk, musimy uciec od granic własnego "ja". Musimy przewrócić do góry nogami ten "podmiot" wewnątrz nas samych, porzucić osiadły tryb życia, uciec od stanu "ucywilizowania" i przemierzać otwarte przestrzenie ciała bez granic; żyć w samowolnej mobilności poza seksualnością, poza terytorium i inwentarzem normalności.

Po to, by wzajemnie zgłębiać nasze indywidualne historie, postanowiliśmy zbadać, w jaki sposób nasze życie – odbijające się w naszych pragnieniach – było w pełni kontrolowane przez podstawowe prawa naszego biurokratycznego, burżuazyjnego i judeochrześcijańskiego społeczeństwa, w jaki sposób podporządkowano je regułom maksymalizacji zysków, wartości dodanej i reprodukcyjności. Skonfrontowaliśmy nasze jednostkowe "doświadczenia", aby odkryć, że jakkolwiek "wolni" mogliśmy się sobie wydawać, w istocie nieustannie podporządkowujemy się stereotypom oficjalnej seksualności, która kontroluje każde seksualne doświadczenie, od łoża małżeńskiego po burdel, nie wspominając już o toaletach publicznych, dyskotekach, fabrykach, konfesjonałach, sex shopach, więzieniach, szkołach, przejściach podziemnych itp.

Nie chodzi nam po prostu o złamanie zasad tej oficjalnej seksualności, tak jak można złamać warunki zniewolenia wewnątrz pewnej struktury; chcemy ją zniszczyć, zlikwidować, ponieważ w gruncie rzeczy funkcjonuje ona jako powtarzająca się bez końca maszyna kastrująca, zaprojektowana po to, by odtwarzać wszędzie i we wszystkich bezkrytyczne posłuszeństwo niewolnika.

Seksualność jest tak samo monstrualna w tym, na co "przyzwala", jak i w tym, co ogranicza; nie ma wątpliwości, że "zliberalizowane" obyczaje seksualne i rozprzestrzenianie się "erotyki" poprzez reklamę na całość życia społecznego, kształtowanego i kontrolowanego przez menadżerów "zaawansowanego" kapitalizmu, w rezultacie zwiększają tylko wydajność "reprodukcyjnej" funkcji oficjalnego "libido". Zamiast niwelować niezadowolenie seksualne, praktyki te w istocie poszerzają sferę frustracji i "braku", co ułatwia przekształcenie pożądania w kompulsywny konsumpcjonizm oraz zapewnia "tworzenie popytu", który dostarcza kapitalizmowi świetnego alibi.

Chcemy dać kopa tej fasadzie nałożonej na seksualność i jej reprezentacje, tak byśmy mogli przekonać się, czym naprawdę jest nasze żywe ciało. Pragniemy uwolnić, wyzwolić, rozpętać, obudzić to żywe ciało, tak aby uwolnić wszystkie jego energie, pożądania, pasje, dławione przez nasz werbunkowy, zaprogramowany system społeczny.

Pragniemy odkryć na nowo doznania tak podstawowe, jak przyjemność oddychania, którą stłumiły siły przymusu i zanieczyszczenie powietrza; albo przyjemność jedzenia i trawienia, którą zakłóciła pogoń za zyskiem i wytwarzane za jej przyczyną surogaty żywności; albo przyjemność srania i pederastii, która jest systematycznie atakowana przez poglądy kapitalistycznego establishmentu na temat zwieracza. Chcemy odnaleźć przyjemność wibrowania, nucenia, mówienia, chodzenia, poruszania się, wyrażania się, szalenia, śpiewania – pragniemy w każdy możliwy sposób znajdować przyjemność w naszych ciałach. Chcemy odkryć na nowo przyjemność pomnażania przyjemności i tworzenia – przyjemność, którą bezlitośnie spętano przy pomocy systemu edukacji, mającego na celu jedynie produkcję bezwolnych robotników i konsumentów.
(t)

piątek, 3 września 2010

HIV, rosyjska ruletka i połykanie spermy

Pełny tekst pojawił się na www.innastrona.pl. Poniżej prezentuję fragment końcowy, dotyczący środowiska i klubów LGBT.
----------

(...)

Coraz częściej słyszę historie o gejach-nosicielach wirusa HIV, bardzo aktywnych seksualnie, namawiających i uprawiających seks bez zabezpieczenia, niepowiadamiających partnerów seksualnych o swym statusie serologicznym.

Według danych Krajowego Centrum ds. AIDS, „w przypadku ok. 44% nowych zakażeń wykrytych w 2009 r. w punktach konsultacyjno-diagnostycznych (PKD), prawdopodobną drogą zakażenia były kontakty homoseksualne mężczyzn (dodatkowo ok. 6,5% ryzykowne kontakty biseksualne)”. A warto pamiętać, że - szacunkowo - do PKD zgłasza się i tak tylko (sic!) 1/3 wszystkich zarażonych.

Każdy gejowski sex-club czy też „tęczowy” klub, w którym znajduje się darkroom albo/i zamykane toalety, powinien rozdawać swoim klientom darmowe prezerwatywy. Oczywiście w pierwszej kolejności to rząd polski powinien legislacyjnie wprowadzić bezpłatne środki antykoncepcyjne. Ale miejsca branżowe również powinny poczuwać się do odpowiedzialności (za przestrzeń, którą tworzą i udostępniają na praktyki seksualne): część i tak dużego zysku, który wyrabiają, mogłyby zainwestować w antykoncepcję. W kampanie społeczne, jak ta skierowana do wszystkich mężczyzn mających kontakty seksualne z mężczyznami (http://www.aids.gov.pl/kampanie/2010), kluby się włączają, choć chyba bardziej na zasadzie PR-owskiego „że tak wypada”, bo bezpłatne prezerwatywy rozdawane są w klubach bardzo, bardzo rzadko. Co więcej, nie spotkałem się jeszcze z tym, aby kluby organizowały regularnie warsztaty bezpieczniejszego seksu. A przecież są w Polsce organizacje LGBT (jak choćby Lambda czy KPH), które mogłyby przeprowadzić takie warsztaty.

Takie darmowe prezerwatywy mogą dać komuś do myślenia, spowodować choć małą, ale może sensowną, refleksję, a w najlepszym razie uratować czyjeś życie. Oczywiste, że taka polityka dystrybucji bezpłatnych prezerwatyw nie przełoży się w trybie natychmiastowym na zmniejszenie ilości zarażeń wirusem HIV, ale będzie stanowiła ogromnie ważną społecznie politykę odpowiedzialności i wzajemnej pomocy.

Przydatne linki:
(1) bezpłatne testy na HIV,
(2) AIDS - fakty i fikcje,
(3) Krajowe Centrum ds. AIDS.

(r)

klub gejowski cocon music club krakow