niedziela, 11 kwietnia 2010

Żałoba nienarodowa

Jorge Luis Borges zauważył kiedyś przewrotnie, że nie widzi różnicy między Hiroszimą a ludzkim życiem: „W Hiroszimie cała tragedia przybrała ogromnie skondensowaną postać i dlatego tak rzuca się w oczy. Ale gdy człowiek zwyczajnie żyje, rośnie, zapada na jakąś chorobę i umiera, to też mamy do czynienia z Hiroszimą, tylko rozłożoną na lata.” Porusza nas indywidualny dramat, ale prawdziwą fascynację wzbudza w nas dopiero wielka skala, skondensowana tragedia, makabryczny spektakl unicestwienia. Widowiskowe katastrofy przypominają nam o naszej śmiertelności oraz o absurdalnej przypadkowości istnienia, ale przecież sekretnie cieszymy się, że my nadal żyjemy. Przypadkowo i tymczasowo.

Czym innym jest śmierć osób bliskich, znanych nam osobiście, a czym innym śmierć luminarzy, zwłaszcza pełniących najważniejsze funkcje państwowe. Intensywność, z jaką „zwykli” ludzie reagują na wczorajszą tragedię spontanicznym płaczem i autentycznym żalem świadczy o tym, jak głęboko utożsamiają się z ideą „Państwa” i „Narodu”, jak silne są quasi-rodzinne więzy produkowane przez dyskursy państwowe i narodowe. Nie dziwi też, że w tak patriarchalnym społeczeństwie śmierć Lecha Kaczyńskiego odbierana jest jako „osierocenie”, śmierć Ojca Narodu. Wiadomo: można być z (urzędowym) ojcem w konflikcie, można go nie lubić, ale kiedy umiera, trauma i tak jest nieunikniona.

Odruch szoku, żalu, współczucia wydaje się naturalny (chociaż bylibyśmy hipokrytami twierdząc, że śmierć każdej z ofiar wypadku przeżywamy dokładnie tak samo i równie głęboko). Ale ten odruch szybko zostaje przechwycony i zawłaszczony przez oficjalne dyskursy (propagowane i umacniane przez media), które zaczynają dyktować nam, w jaki sposób należy przeżywać żałobę i upamiętniać. Spontaniczna ekspresja żalu niepostrzeżenie zamienia się w zbiorową psychozę, zaczyna się jakieś nieprzyjemne, wzajemne „nakręcanie się”, nasila się presja Wspólnoty i jej rytuałów. Teraz wszyscy musimy płakać. Teraz wszyscy musimy się modlić. Teraz wszyscy musimy się zjednoczyć. A jeśli ktoś śmie nie płakać, natychmiast staje się odszczepieńcem. Złym Człowiekiem, po prostu.

Skala zbiorowej psychozy jest po wczorajszej katastrofie dużo mniejsza niż ta, której można było doświadczyć 5 lat temu, po śmierci Karola Wojtyły. (Nota bene grupa „Nie płakałam/-em po papieżu” na Facebooku liczy dziś – tylko, albo aż – 1234 członkiń i członków.) To zresztą nieporównywalne wydarzenia: śmierć schorowanego, umęczonego starca siłą rzeczy odbiera się inaczej, niż nagłą śmierć blisko 100 osób, w większości czynnych zawodowo i pełnych energii. Jednak retoryka, która oplata te dwa wydarzenia, wydaje się dość podobna: oto znowu stajemy się Narodem w chwili Wielkiej Próby. Oto znowu musi połączyć nas Jedność Serc. Zawsze tam, gdzie pojawia się Naród, natychmiast jak cień pojawia się męczeństwo. Pojawia się Los, Przeznaczenie, Klątwa („klątwa katyńska”). Zaczyna się budowanie pomników, kamienienie (a może kamieniowanie) pamięci.

W efekcie przekaz jest taki, że w „dobrych czasach” możemy się bawić w różne polityczne gierki, w jakieś mało ważne spory światopoglądowe, ale kiedy stajemy w obliczu Traumy i Kryzysu, szybciutko wracamy do sprawdzonych formułek. „W obliczu śmierci ważna jest tylko pamięć i modlitwa” – napisał pewien artysta-graficiarz na murze w moim mieście. Ale czemu modlitwa? Bo modlitwa to wiara, a Dobry Polak musi być wierzący? Bo teraz musimy szybciutko przytulić się do Wielkiej (katolickiej) Wspólnoty, która nas ukoi i pocieszy? A jak poczułyby się te osoby spośród ofiar katastrofy, które były niewierzące i nie życzyłyby sobie modlitwy? „Jak trwoga, to do Boga” – można by podsumować z ironią, posługując się kolejną utartą formułką.



Brakuje refleksji nad tym, jak pamiętać, jak upamiętniać, a nawet jak przeżywać żałobę, bo przecież sposobów jest wiele. Pamięć publiczna jest jedną z najbardziej zawłaszczanych sfer życia społecznego, jedną z najbardziej zrytualizowanych i zideologizowanych. Kiedy chcemy coś lub kogoś upamiętnić, powinniśmy od razu zadać sobie pytanie, czemu – jakiej idei, jakiej wizji – podporządkowujemy nasze upamiętnienie? W jakich kategoriach decydujemy się dane zdarzenie odczytywać i jak chcemy wpisać je w historię? W czyją historię? Jaki porządek symboliczny utrwalamy poprzez nasze upamiętnienie, a co jednocześnie skazujemy na zapomnienie? Nie ma "niewinnej" pamięci. Tymczasem polska szkoła upamiętniania jest zredukowana niemal wyłącznie do jednego wymiaru: do martyrologii.

Bowiem Naród żąda krwi. Żąda jednego głosu, jednej żałoby, jednego płaczu. To właśnie mobilizacja i konsolidacja idei Narodu (która w Polsce wydaje się nieodłączna od idei Kościoła) jest najbardziej odczuwalnym efektem podobnych kryzysów. Nie jest łatwo przeżywać traumę i żałobę, opierając się jednocześnie tej wielkiej, zbiorowej, narodowej presji. Rozumiem, że trauma wymaga żałoby, a ta wymaga gestu, manifestacji, zewnętrznej ekspresji; rozumiem potrzebę rytuału, symbolu, spektaklu. I bynajmniej nie jestem przeciwny zbiorowości czy wspólnotowości jako takiej. Ale są takie spektakle, takie wspólnoty, takie historie, w których po prostu nie chcę uczestniczyć.

A zatem ogłaszam samozwańczo tydzień żałoby nienarodowej. Bez konduktów pogrzebowych, kazań, akademii, pomników i muzeów. Najlepszym upamiętnieniem zmarłych jest taniec życia.
(t)

13 komentarzy:

  1. Przyjemnie się to czyta, gdy wszystko wkoło jest odwrócone.

    OdpowiedzUsuń
  2. drunkenbutterfly11 kwietnia 2010 18:18

    Taniec życia czyli? Jakie Pan proponuje prywatne rytuały? A skoro o krwi mowa, nie oprę się: http://www.youtube.com/watch?v=phFOakQlVNE&feature=related

    Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry tekst i spostrzeżenia. Chcę jednak zwrócić uwagę, że nie ma nic dziwnego w takim zachowaniu. Zachowanie grupy jest odbiciem (a czasem karykaturą) zachowania jednostek. Jednostki w trudnch chwilach cofają się do sprawdzonych struktur czynnościowych - pisze o tym Kępiński. Tu jest dokładnie to samo, w zasadzie biologia : ) Polecałbym zainteresowanie się tą dziedziną na koszt humanistyki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Modlitwa nie musi być katolicka, wspólnota tym bardziej, ale dla niektórych jest oparciem i pozwala uporać się z zaistniałą sytuacją.

    Fakt, że w takich momentach jednoczymy się jako naród i za kilka dni pewnie znów będziemy skakać sobie do gardeł, ale przynajmniej tych kilka dni będzie względny spokój. To już coś, choć szkoda, że z takiej przyczyny.

    Cóż, nie nauczono nas jako społeczeństwa jednoczenia się w imię niczego innego niż martyrologia - a czas najwyższy aby się tego nauczyć.

    Przykro mi, że straciliśmy głowę państwa i wojskowych dowódców. Przykro mi, że zginęła też Maria Kaczyńska, bo ją polubiłem. Jej urok i ciepło pięknie kontrastowały z otoczeniem. Szkoda mi Jarka i jego bratanicy bo będzie im teraz trudno.

    A co do nazwy, może zatem: tydzień żałoby państwowej?

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo trafny tekst. Z mojej (katolickiej) perspektywy dodałbym coś takiego: jest coś niestosownego w sakralizacji liderów życia publicznego, których obecność zależna jest od (teoretycznie zmiennej) koniunktury wyborczej, w tak prostym użyciu religijnego języka do opisu spraw narodowych. Ergo: płacz po Papieżu to płacz po przewodniku duchowym i moralnym, więc po kimś wewnętrznie ważnym (dodam od razu, że oczywiście z katolickiego punktu widzenia kult jednostki "JPII" wydał mi się również niestosowny, ale bardziej zrozumiały). Płacz po parlamentarzyście czy nawet prezydencie obnaża jednak tylko słabość naszego życia duchowego i głód sacrum. Nędzne czasy, w których ludzie czują wspólnotę i potrafią publicznie płakać po (oczywiście, bez wątpliwości) tragicznej śmierci polityków. Pozdrawiam - Russ

    OdpowiedzUsuń
  6. BARDZO ci dziękuję za ten wpis. Wreszcie ktoś (ładnie) napisał to co mi chodzi po głowie przy każdej żałobie narodowej, od załoby po JP2 począwszy (conajmniej). fragment "Tymczasem polska szkoła upamiętniania jest zredukowana niemal wyłącznie do jednego wymiaru: do martyrologii." uwazam za ulstra prawdziwy

    OdpowiedzUsuń
  7. dzięki za komentarze, każdy na wagę złota; "taniec życia" czyli pamięć o innych wpisana w codzienne działanie, w afirmowanie życia, a nie sakralizowanie śmierci; wiem, że modlitwa nie musi być katolicka -- ale można zamiast tego słowa użyć np. "zaduma" albo "refleksja"; cieszę się z arcyciekawego komentarza "zdeklarowanego" katolika -- to naprawdę uderzające, ile elementów kościelnego rytuału zostało przejętych przez państwo; pozdrawiam wszystkich i zapraszam do odwiedzania bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  8. martyrologia z jednej strony, z drugiej strony infotainment, jakiemu podlegają media (zwłaszcza telewizja i wiodące portale internetowe)- czy rzeczywiście jest w tym chwila na refleksję czy zadumę, skoro ciągle spływają nowe, jeszcze bardziej szokujące informacje?

    OdpowiedzUsuń
  9. toja tutaj nie moge zapalic wirtualnej swieczki?:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nareszcie ktoś dostrzegł i wyartykułował to spostrzeżenie o niestosowności rytuałów sakralizujących zwyczajne, polityczne, niepiękne zachowania i ich skutki. Prawda, że tragiczne, śmierć, zwłaszcza dla bliskich, jest zawsze nieszczęściem. Ale my już stawiamy pomniki i biada temu, kto nie z nami.

    OdpowiedzUsuń
  11. Co do jednego zgodzic sie nie potrafie, mianowicie "szkola upamietniania... zredukowana do martylologii". Niestety w Narod Polski od wielu lat (az praktycznie do konca XX-go wieku) wpisane jest cierpienie i przesladowanie, nasza Demokracja jest bardzo mloda, wiec niestety okazji do upamietniania sukcesow i radosnych momentow nie mielismy zbyt wielu. Z punktu widzenia nauczyciela ubolewam nad tym jaki jest poziom wiedzy mlodych ludzi (zwlaszcza gimnazjalistow) na tematy zwiazne z historia naszego kraju, nawet ta najnowsza... Wiec dobrze, ze jest zaloba narodowa, dobrze, ze sie to naglasnia, dobrze, ze dzieci wreszcie dowiedzialy sie czym jest Katyn, dobrze, ze tak glosno i duzo sie o tym mowi, bo tak naprawde (mowie z doswiadczenia i biore pelna odpowiedzialnosc za te slowa) to jest jedyny sposob, zeby to mlode pokolenie uswiadomic, bo niestety rodzice nie kwapia sie do wychowywania swych wlasnych dzieci. Smutna prawda. Jest to tragedia jakby nie patrzec na skale panstwowa, nie chodzi juz nawet o wartosci patryjarchalne, raczej o utozsamianie sie z NARODEM. Nawet jesli na tego Prezydenta nie glosowalismy, to BYL nasz Prezydent. To BYLI NASI ministrowie, poslowie i dowodcy naszych wojsk. Nie pochwalam pomyslu pochowania na Wawelu, ale calosc upamietniajaca ofiary tej tragedii i Katynia jest jednym z niewielu momentow, gdy nasz Kraj sie jednoczy. (dlaczego tak negujemy to, ze nasz Narod jednoczy sie tylko w momentach kryzysowych? Przeciez ta sama zasada dziala na calym swiecie, wiecej, w wielu krajach na swiecie trwaja wojny domowe, gdzie w obrebie jednego Panstwa ludzie nie sa w stanie stanac ramie w ramie nawet w obliczu wielkiej tragedii. Cieszmy sie wiec z faktu, ze jednak POTRAFIMY czasem uronic wspolnie lze, nawet jesli dla niektorych powod jest tego nie wart). Przepraszam za tak dluga wypowiedz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Taniec życia? A co to takiego, to jakiś istny pozytywizm. A kysz, Ciemne Zmory tańczą taniec śmierci! Bynajmniej nie smutny, ale makabryczny, a makabra od łez do rozpuku śmiechu. Taka już jest makabra. Wiedżmy tańczą na cmentarzach, czasem dla własnej, czasem i dla nieboszczków przyjemności, by im ktoś jeszcze na skrzypkach przygrał.

    Oni też nie lubią smutku.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ojej!
    Pan Nauczyciel, bierze pełną odpowiedzialnośc za wypowiedziane słowa, ale podpisać się nie potrafi?:>
    Nasz prezydent, jak to dumnie brzmi. Nasz!

    OdpowiedzUsuń