czwartek, 24 czerwca 2010

Bezgłos

Lily (której komentarze niezmiernie wzbogacają blog i poszerzają grono jego czytelników – o czym można się przekonać np. wrzucając do gugla paradontoza krzywienie sie zebow) prowokuje mnie do wypowiedzi na temat wyborów.

Jeśli kogoś to interesuje, jeśli komuś potrzebne są moje światłe wskazówki, to proszę bardzo: w drugiej turze z pełnym przekonaniem oddam głos nieważny. Nawet jeśli tym samym miałbym (w jednej kilkumilionowej) ułatwić zwycięstwo Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Nie boję się Kaczyńskiego, tak jak nie bałem się Giertycha – chociaż rozumiem tych wszystkich, którzy ulegali i w dalszym ciągu ulegają atmosferze strachu. Strach to jedna z najskuteczniejszych, najpotężniejszych broni w polityce, nic więc dziwnego, że posługują się nią obydwaj kandydaci i ich obozy polityczne.

W sytuacji peowskiego monopolu władzy groźniejszy dla demokracji wydaje mi się Bronisław Komorowski. To prawda, Jarosław Kaczyński prowadzi bardzo wykluczającą politykę (choć w innym sensie być może bardziej egalitarną niż jego kontrkandydat). Ale Komorowski wyklucza na bardziej subtelnym i elementarnym poziomie. Ubrany w aurę swojskości i zdrowego rozsądku (choć przecież nie bez Jakże Bohaterskiej Przeszłości), układa żenujące wierszyki o "szanownych paniach" i odmawia politycznego znaczenia kwestiom szeroko rozumianej sprawiedliwości społecznej. Wystarczy uśmieszek pod sarmackim wąsem, głupawy żart, mrugnięcie okiem: przecież od spraw równouprawnienia czy działań antydyskryminacyjnych ważniejsze jest to, żeby pan marszałek dostał kolację. Komorowski wyklucza z pola widzialności politycznej ogromny obszar życia społecznego. Dla środowiska PiS-u żądania środowisk LGBT stanowią realny problem polityczny, a więc chcąc nie chcąc legitymizują go właśnie jako problem polityczny. Pan marszałek ułoży kolejny wierszyk.

Innymi słowy, prawdziwy polityczny spór jest w większym stopniu możliwy z Jaro- niż z Bronisławem. To ciekawe, że nawet ludzie przywiązani do agonistycznej koncepcji demokracji w chwili "trwogi" szybciutko biegną pod opiekuńcze skrzydła liberalizmu. Możemy sobie pokontestować, ale i tak w ostatecznym rozrachunku liberalny model polityczności objawi się nam jako bardziej naturalny i bezpieczniejszy niż jakaś "oszołomska" alternatywa. (Zresztą słabością modelu agonistycznego jest przywiązanie do idei jakiegoś podstawowego, minimalnego konsensusu politycznego, co osłabia "wywrotową" siłę tych działań, które starają się zredefiniować samą polityczność.)

Jarosław Kaczyński nie jest swojakiem. Ze względów oczywistych nie obnosi się ze swoją "ukochaną żoną" i swoimi "cudownymi dziećmi", tak jak Napieralski czy Komorowski (został mu tylko dąb Bartek). Zastanówmy się przez chwilę: nawet jeśli Kaczyński stawia na ultranormatywną wspólnotowość typu tradycyjno-katolickiego, to on sam uczestniczy w niej raczej na prawach wyjątku niż reguły. Toż to oszołom, odmieniec, kosmita, podczas gdy Komorowski to po prostu "swój chłop". Już dwa lata temu ostrzegałem przed polityką normalności, stawiając przekorną tezę, że Jarosław jest "sprzymierzeńcem odmieńców, choć z pewnością […] zdeklarowanym wrogiem gejów i lesbijek. Nie chodzi już nawet o to, że jest w polskiej przestrzeni publicznej postacią dość «queerową» (stary kawaler żyjący z matką i kotem, niegdyś «wyoutowany» żartobliwie przez prezydenta Wałęsę […]). Przynajmniej w sferze kulturowo-symbolicznej, Kaczyński zakwestionował zastany porządek, pewną «normę» życia publicznego, opartą w dużej mierze na liberalnym czy neoliberalnym konsensusie".

Nie, nie chcę Kaczyńskiego romantyzować, nie widzę go w żadnym sensie jako zbawcy, ale trudno odmówić mu pewnego kontestatorskiego uroku (o czym już kiedyś pisałem). Nie cierpię na zanik pamięci, wiem jakim był premierem (przynajmniej na tyle, na ile mogę to wiedzieć za pośrednictwem mediów). Ale właśnie jako premier był dużo groźniejszy niż jako ewentualny (konstytucyjnie stosunkowo słaby) prezydent. Zresztą czasy się zmieniają: prawdopodobnie za kilka lat brytyjscy konserwatyści "ucywilizują" PiS i wcale się nie zdziwię, jeśli to przyszła koalicja PiS-SLD zalegalizuje związki jednopłciowe (w taki sposób, żeby w jak najmniejszym stopniu zagrażało to istniejącemu porządkowi społeczno-ekonomicznemu i konserwatywnym wartościom, a wręcz tak, żeby ów porządek wzmocnić i po raz kolejny uprawomocnić).

Nie, nie dałem się Kaczyńskiemu uwieść. To nie jest bohater mojej bajki i na pewno nie oddam na niego głosu, bo zawartość jego politycznej wizji jest mi głęboko obca. Nie chcę legitymizować żadnej z dwóch wersji "normalności", jakie forsują kandydaci. Tu nie ma "mniejszego zła", każde jest większe (choć każde inne). Cieszyłbym się, gdyby co najmniej kilka lub kilkanaście procent wyborców oddało nieważny głos. Taki rodzaj politycznego bojkotu byłby o wiele bardziej wymowny niż całkowita rezygnacja z głosowania, choć i ta ostatnia opcja jest godna rozważenia i nie musi wcale świadczyć o ucieczce przed odpowiedzialnością.
(t)

9 komentarzy:

  1. dzięki.
    bardzo mi brakowało umiejętności wyrażenia tego,co napisałeś.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja rownież dziękuję -- często mam wrażenie, że to co piszę czyni ze mnie wielbłąda, więc każdy głos poparcia daje mi nadzieję, że ten garb na plecach to jednak efekt zbyt wielu godzin pracy na komputerze, a nie mojej wrodzonej wielbłądowatości ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. tak (głos poparcia). (zamiast głosować na "mniejsze zło", wolę od razu oddać głos na największe, głosuję na cthulhu)

    OdpowiedzUsuń
  4. A dla mnie perspektywa zagłosowanie na Jarka, sprzyjająca mocnej dekompozycji jego partii po wygranych wyborach, jest jednak kusząca... Niemniej wstrzymam się jeszcze z decyzją do debat, które mają nadejść niczym połyskujące topole zefiry...

    Skoro powiedziano już cieplo o Jarku, to czy można by jeszcze na przekór powiedzieć cokolwiek ciepłego o wąsatej Zamrażarce ustaw vel dzieciorobie?

    To znaczy - czy tym rzeszom na niego głosującym jednak, można oddać jakąś sprawiedliwość, nie widzieć w nich tylko zalęknionych/oszukanych połyskującą bezideowością? Czy może istnieć jakieś sendo głosowania na Komorowskiego, najpodlejszego z kandydatów?


    A moze tym sednem jest właśnie paradontoza, choroba narodowa! Póki co wiadomo o niej tylko tyle, że przenosi się drogą płciową, ale poza tym nie wiadomo, czy bardziej wiarygodne jest lobby dentystów, czy też nowych karier specjalnych periodontologów.

    Ci pierwsi - olewają paradontozę, bo wolą zebrać forsę za implanty, jak ząbki już wypadną. Ci drudzy - będą zapewniać o ignorancji tych pierwszych i latami przeprowadzać kurację która w większości przypadków niczego nie zmienia, ale też kosztuje.

    Paradontoza jest chorobą narodową, gdyż jest nieuleczalna a jednocześnie wszyscy chcą ją uleczyć. Niektórzy alkoholem (-> Listerine -> słowo kluczowe ), od którego robi się jeszcze większy syf, inni nićmi, a jeszcze inni uważają, że najlepsza profilaktyka paradontozy to próchnica (-> caries dentium ) ponieważ według nich bakterie jednej nie lubią drugiej. Są tacy, którzy sądzą wreszcie, że kamień nazębny pomaga, a nie szkodzi na paradontozę, bo pomaga w rozwoju bakterii próchnicy.


    Tak samo jest z Wąsatym: jedni uważają, że jego rozum uleczy ciemnotę podobno niedobrych kobiet po 60 roku życia i zmodernizuje tzw. wieśniactwo, a inni sądzą, że jego poczucie humoru nie dopuści do zepsucia obyczajowego tkanki narodu.


    Jak wiadomo, troska o zęby ma charakter czysto fetyszystyczny i falliczny. Boli - żyje. A troska o dobro narodu?


    Na szczęście nie wszyscy uważają, że nie ma alternatywy i że ból zęba oraz pożądanie, ktorego jest symptomem, to istota egzystencji.


    Nalezy w końcu zdiagnozowac te problemy i powiedzieć, że to mężczyźni przenoszą paradontozę drogą płciową i każdą inną i że to oni są winni. To wszystko wina mężczyzn.

    Nie należy więc tym bardziej głosować na Komorowskiego - mężczyznę.

    Ale czy Jarosław jest Jarosławą???

    OdpowiedzUsuń
  5. arcyciekawe te rozważania o demokracji stomatologicznej (pozdrawiam wszystkich, którzy trafią na bloga po wguglowaniu "Listerine"); myślę, że Jarosław -- jako wcielenie Woli Narodu -- jest poza płcią, jest istotą par excellence postpłciową i należy to docenić

    OdpowiedzUsuń
  6. 1. "Nie boję się Kaczyńskiego" - ktoś może się nie bać, bo jest pracownikiem akademii, a nie szkoły podstawowej albo średniej, gdzie państwo ma o wiele więcej do powiedzenia. Tak jak i wtedy Giertych.
    2. Czy po wczorajszej debacie dalej sądzisz, że z Kaczyńskim możesz prowadzić spór? JEDNO zdanie na temat mniejszości seksualnej i jedno usprawiedliwienie "Jestem katolikiem" Komorowski chociaż udawał, że się próbuje starać. U Kaczyńskiego nie było nawet elementarnego szacunku.
    3. Nawet jeśli Kaczyński jest "queerowy" to jest taki, według Twojej interpretacji, prawa strona nie interpretuje go w ten sposób. Dla prawej strony stał się wyrazicielem katolickiego poglądu na świat. Wydaje się, że nikogo nie obchodzi po tamtej stronie, że nie ma żony a ma kota. Nawet brak żony nie ujmuje mu wiarygodności, jest interpretowany jako samotny rycerz poświęcający się dla państwa o nienagannej uczciwości. Uosobienie ascesis? Ach te niesforne znaki. A księża są queerowi?
    3. A propos jeszcze debaty. Krytykowałeś, że polscy geje zbyt łatwo zrezygnowali z żądania adopcji. Ja napisałem, to nie jest różnica między sporem a sporem trudniejszym ale sporem a brakiem sporu w ogóle. Gdyby wczoraj Olejnik nie zastrzegła, że nie chodzi o adopcję, Komorowski także zareagowałby z oburzeniem i żadnej debaty by nie było.
    4. Jeśli chodzi o liberalizm Jarka... Zaprawdę to liberalne, że jego doradcą ekonomicznym będzie Zyta. Przez całą debatę on też powtarzał frazesy. Chyba najbardziej wykluczonymi przy okazji tej debaty były dzieci (najbardziej zagrożone ubóstwem w Polsce) oraz niepełne rodziny.
    5. Dla liberalizmu polityka agonistyczna nie jest jedyną alternatywą. Jest jeszcze państwo socjalne jako korygujące niedostatki liberalizmu. Jest jeszcze komunitaryzm, teoria demokracji deliberatywnej. Neoliberalizm to koncepcja jedynie rynkowa, w odróżnieniu od liberalizmu nie oparta na żadnych wartościach a przenosząca swoją praktykę instrumentalizacji wszystkiego na sferę społeczną.
    5. POdkreślając na każdym kroku, że agonizm zakłada konsensus (a co dopiero deliberatywizm) i to jest beee, pokazujesz jak bardzo jesteś ideologiczny. Nikt nie zmusi większości w demokratycznym kraju do czegokolwiek, jakiś konsensus, nawet minimalny jest konieczny. Ludzie także na poziomie indywidualnym muszą się ze sobą układać i negocjować, tym bardziej ci, którzy nie są uprzywilejowani. Nie mieszkają w dużym mieście, i nie uczą na Akademii. Podkreślanie na każdym kroku, że konsens jest zły jest podcinaniem gałęzi, na której się siedzi.
    6. Co to znaczy czasy się zmieniają, nie czasy się zmieniają a ludzie zmieniają czasy. Powołanie się na możliwe ucywilizowanie PISU, bo czasy, wpada w pułapkę myślenia o historii jako o wiecznym postępie. Przypomnijmy, że istnieje coś takiego jak backlash.
    7. Kaczyński coś zakwestionował? Przypomnijmy, że przed SLD rządził AWS a kwestie światopoglądowe były roztrząsane już wcześniej z podobnym skutkiem. Neoliberalizm w Polsce jest obowiązującą doktryną, uczoną na Akademiach Ekonomicznych a nawet w przedszkolach, niezależnie od barwy politycznej.

    OdpowiedzUsuń
  7. dzięki, tom, za tak wyczerpującą polemikę! odpowiadam pokrótce i nieudolnie:

    1) za rządów PiSu mobilizacja różnych środowisk antykonserwatywnych była największa od wielu lat; chodzi mi o nieuleganie atmosferze strachu (nawet licealiści mieli wówczas odwagę organizować się przeciwko Giertychowi); masz oczywiście rację, że miejsce w strukturze społecznej i zawodowej wpływa na poziom odwagi cywilnej, ale po pierwsze nie przeceniaj Akademii (ja też już kiedyś straciłem pracę ze względu na swoją nieprawomyślność), a po drugie -- tym większy "szacun" dla tych, którzy pomimo większej zależnośći od łaski i niełaski urzędników państwowych mają odwagę się buntować (i tym samym mobilizować innych)
    2) debata to temat na zupełnie inną rozmowę -- nie można opierać na niej oglądu rzeczywistości politycznej; obaj kandydaci udawali (np. jestem przekonany, że katolicyzm Kaczyńskiego jest o wiele bardziej taktyczny, niż się może wydawać); Komorowski bardzo kluczył i wysyłał sprzeczne komunikaty -- w tym sensie Kaczyński był dla mnie bardziej przekonujący; stwierdzenie, że "Komorowski chociaż udawał, że się próbuje starać" nie działa na jego korzyść, w mojej ocenie
    3) jeśli queer nie jest w żaden sposób esencjalistyczne, to tak, "queerowość" jest zawsze kwestią interpretacji (przy czym niektóre interpretacje uzyskują status kanoniczny, a inne pozostają marginalne)
    4) zawsze staram się podkreślać, że Jarek kontestuje głównie na poziomie symbolicznym i aksjologicznym, ale w praktyce rzeczywiście nie potrafi wyjść poza obowiązujący model neoliberalny (łagodzony odwoływaniem się do solidaryzmu społecznego)
    5) konsens ma sens tylko wtedy, kiedy jego granice są nieustannie stawiane w stan podejrzenia / oskarżenia; "układanie się" jest nieołączną częścią każdego społecznego współżycia, podobnie jak kontestowanie każdego zastanego "układu"
    6) "czasy się zmieniają" to zdecydowanie nie to samo, co "historia jest wiecznym postępem"! mnie wizja ucywilizowania PiSu wcale nie cieszy, bo jej współdominantą byłaby np. (dalsza) konserwatyzacja środowiska LGBT
    7) pewnie, że jestem ideologiczny! i nie mieszkam w wielkim mieście ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki za odpowiedź. Mam uwagi do 2 i 5. Jeśli chodzi o punkt piąty, to "czepiłem" się tego konsensusu, bo ubolewałeś, że w agonizmie mamy do czynienia z oczekiwaniem jakiegoś, ba szczątkowego, porozumienia. Wydało mi się to dziwne, że krytyka za konsensus została skierowana akurat w stronę agonizmu, bo akurat nie z konsensusu teoria ta jest znana. Chodzi mi o to, że jeśli mierzi Cię nawet w tej teorii konsensus, tak szczątkowy, to chyba trochę źle rozkładasz akcenty. Tutaj lepszym chłopcem do bicia byłby np Habermas.
    Co do punktu 2. Ja rozumiem, że oni oboje są hipokrytami, a Komorowski wyraził się o gejach tak a nie inaczej z powodów czysto koniunkturalnych (już dzisiaj GOwin stwierdził, że PO idzie za bardzo na lewo), tyle, że jak usłyszałem, że Kaczyński nie jest w stanie poświęcić gejom nawet pół minuty, to szlag mnie trafił. To pokazuje, że obywatel, który wysuwa jakiekolwiek żądania w stosunku do państwa jako LGBTQ, przestaje być obywatelem i staje się niewidzialny.

    OdpowiedzUsuń
  9. ale mnie się właśnie wydaje (choć bynajmniej nie czuję znawcą), że konsens jest trochę "ślepą plamką" koncepcji agonistycznej, bo wychodzi na to, że jest ona po prostu liberalizmem z poszerzonym horyzontem sporu politycznego, a nie jakościowo inną koncepcją polityczności; a co do punktu 2: mnie przy obydwu odpowiedziach trafił szlag; Komorowski powiedział tyle, że w ogóle nie widzi problemu, bo jest przecież konstytucja (a na koniec puścił oko do "postępowców" mowiąc, że no może może, jak się problem faktycznie pojawi, to on łaskawie rozważy); Kaczyński nie mógł powiedzieć nic innego, bo jest zakładnikiem swojego żelaznego elektoratu; i owszem, jako prezydent na żądania środowisk LGBT odpowiadałby pewnie twardym "nie" (co zapewne prowadziłoby do dalszej mobilizacji środowiska), ale -- jak już pisałem -- przy sprzyjającej koniunkturze politycznej mógłby część tych żądań przełknąć, oczywiście wypuszczając w eter jakiś symboliczny sprzeciw; mówię tyle, że żaden z nich nie jest do końca przewidywalny, a gładkie frazesy Komorowskiego niewiele w tej kwestii zmieniają

    OdpowiedzUsuń