poniedziałek, 5 września 2011

Funkcjonariusze i podrzędni

W artykule Marka Neocleousa, którego szczegółowe streszczenie zamieściłem niedawno na blogu, można znaleźć paradygmatyczny, jak sądzę, przykład na coś, co nazwałbym "liberalną przemocą wkluczenia" (o której zresztą już na blogu pisałem). Gestem założycielskim liberalnego humanizmu jest właśnie gest przymusowego, powszechnego wkluczenia, które – paradoksalnie – może prowadzić do jeszcze bardziej radykalnego (wewnętrznego) wykluczenia, do jeszcze większej degradacji lub dehumanizacji.* Przypomnijmy: dla rodzącej się ideologii liberalnej włączeni do "wielkiej ludzkiej rodziny" Indianie muszą sprostać niezbywalnym i uniwersalnym "wymogom człowieczeństwa", zdefiniowanym rzecz jasna przez tego, który uzurpuje sobie prawo "wkluczania", czyli przez kolonizatora. Jeśli sprzeciwiają się np. wolnemu handlowi, to działają nie tyle przeciwko Hiszpanom po prostu, ile przeciwko ludzkości jako takiej, a tym samym sprzeniewierzają się swojemu człowieczeństwu: okazują się ludźmi zdegenerowanymi, których należy nauczyć, jak być człowiekiem – lub po prostu eksterminować. (Podczas wojen z rdzennymi plemionami oficerowie armii amerykańskiej wznosili toast słowami: "Cywilizacja albo śmierć dla amerykańskich dzikusów!")

A zatem włączenie kogoś do "naszej rodziny" to poddanie go naszym – czyt. "uniwersalnym" – miarom i kryteriom, wedle których nowowkluczone podmioty nie wypadają zbyt dobrze. Oto dajemy ci szansę dowieść, że jesteś godzien naszego rozpoznania i praw, które stopniowo będziemy ci przyznawać; jeśli jednak uznamy, że naszych kryteriów nie spełniasz, to w każdej chwili mamy prawo cofnąć wyciągnietą w akcie łaski rękę i spisać cię na straty – czemu winny będziesz wyłącznie ty sam.

Jednym z kluczowych, założycielskich gestów Imperium (a zwłaszcza globalnego imperium kapitału) jest symboliczne objęcie swoim zasięgiem (swoją jurysdykcją) wszystkich dostępnych terytoriów i podmiotów. (Europejscy "odkrywcy", stając na każdym nowoodkrytym lądzie, dokonywali rytualnego "objęcia go w posiadanie" w imieniu reprezentowanej przez siebie potęgi.) Oto wszyscy należymy do Imperium, a Imperium nadaje nam właściwe miejsce w porządku. Innymi słowy, jedną z podstawowych zasad funkcjonowania Imperium jest dysponowanie podmiotami w taki sposób, aby stały się one funkcjonalne dla systemu, aby stały się jego funkcjonariuszami (a jeśli w przypadku niektórych jednostek i populacji jest to niemożliwe lub nieopłacalne – Imperium skazuje je na symboliczną lub fizyczną eliminację; w teorii postokolonialnej nazywa się je "subalternami", czyli podrzędnymi). Nawet buntownicy i rewolucjoniści są dla Imperium użyteczni: z jednej strony dostarczają alibi dla utrzymywania "żelaznego porządku" (w imię bezpieczeństwa publicznego i ochrony wspólnego dobra), z drugiej – pozwalają Imperium dokonywać niezbędnych do przetrwania "autokorekt" na drodze reformistycznych ustępstw.

Zauważmy na marginesie, że w praktyce liberalnego humanizmu prawo do czegoś nabiera niekiedy cech przymusu. I tak prawo do wolnego handlu staje się przymusem wolnego handlu, prawo do dialogu staje się przymusem dialogu (wrogiem liberalnego systemu są ci, którzy uparcie odmawiają przystąpienia do wspólnoty deliberacyjnej, np. niektórzy rdzenni Amerykanie w USA, niektórzy Romowie w Polsce, terroryści itd.). Samowykluczenie (które pod wieloma względami jest niezwykle problematyczną i często kontrskuteczną strategią) jest mimo wszystko aktem, dzięki któremu możliwe jest zachowanie minimum autonomii i samostanowienia, jest aktem oporu wobec zarówno wkluczającej, jak i wykluczającej hegemonii Imperium. Nawet fetyszyzowane przez dyskurs (neo)liberalny "prawo wyboru" przeradza się w przymus wyboru (np. możesz wybrać dowolne towary w hipermarkecie, pod warunkiem, że w ogóle coś wybierzesz, spełniając swój konsumpcyjny obowiązek i napędzając kapitalistyczną machinę; indywidualna wolność wyboru maskuje zniewolenie na głębszym, strukturalnym poziomie).**


Odmieńcy od dawna uznawani byli za zagrożenie dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa narodowego (wystarczy przypomnieć słynną tezę o upadku Cesarstwa Rzymskiego wskutek upowszechnienia się praktyk homoseksualnych lub częste kojarzenie odmieńców ze szpiegostwem, zdradą narodową lub po prostu "słabością" charakterologiczną i moralną). Porządek Imperium musi się jawić jako porządek naturalny, a więc każdy akt postrzegany jako "nienaturalny" jest w mniej czy bardziej bezpośredni sposób zagrożeniem dla owego porządku. Dokonujące się w ostatnich latach włączanie odmieńców (definiowanych głównie jako "lesbijki i geje") do katalogu podmiotów prawnych oznacza ich naturalizację, a co za tym idzie legitymizację porządku, który zapewnia im prawa (zdefiniowane przez ów porządek) w zamian za spełnienie określonych kryteriów politycznych i społecznych. Odmieńcy stają się więc funkcjonariuszami systemu, co oczywiście niekoniecznie należy uznać za "samo zło", bowiem odczuwana jakość życia czy poczucie sprawiedliwości społecznej mogą – przynajmniej w przypadku pewnych grup odmieńców – wyraźnie się zwiększyć.

Jednocześnie jednak coraz wyraźniejsze staje się zjawisko homonacjonalizmu: lojalności wobec określonego, z góry założonego "wspólnego dobra" (utożsamianego z pewnym porządkiem prawnym, z pewną liberalną aksjologią polityczną i z "interesem narodowym", który postrzegany jest jako zgodny z interesem "całej ludzkości"). "Równouprawnienie gejów i lesbijek" staje się dowodem na "wolność" w rozumieniu (neo)liberalnym i legitymizuje ekspansję Imperium. Podobnie jak Indianie w czasach kolonizacji, odmieńcy otrzymują dziś od systemu szansę udowodnienia swojego człowieczeństwa i obywatelskiej przydatności. (W dużej mierze sami sobie tę szansę wywalczyli, oczywiście – choć można argumentować, że nie mieliby możliwości wywalczenia jej, gdyby system uprzednio nie nadał im jednak pewnej podmiotowości, jakkolwiek upośledzonej.) Niektórzy z wielkim zapałem starają się z tej szansy skorzystać.***


Może się wydawać, że bezmyślnie fetyszyzuję "antysystemowość" jako cel sam w sobie, ale przecież trudno byłoby przekonująco dowieść, że możliwe (i pożądane) jest życie poza wszelkim systemem społecznym, politycznym etc. Postuluję raczej nieustanne, czujne badanie granic systemu, jego dyskursywnych praktyk, jego wewnętrznych reguł organizacyjnych i jego materialnych efektów dla różnie usytuowanych podmiotów. Mówiąc najprościej, postuluję przyglądanie się dystrybucji rożnych rodzajów władzy. Co więcej: w świecie zdominowanym przez hegemonię liberalnego humanizmu nieuniknione jest "układanie się" z dominującym porządkiem, a kontestowanie i redefiniowanie kluczowych pojęć tego porządku, za pomocą których dokonuje on autolegitymizacji (np. wolność czy tolerancja), wydaje się jednym z najważniejszych narzędzi oporu dla każdego współczesnego ruchu związanego z oporem, emancypacją i autentyczną zmianą społeczną.

-----------------------------------------------
* W ogóle kategoria "wykluczenia" zakłada aprioryczne "wkluczenie"; nie można być "wykluczonym" jeśli w żaden sposób – choćby symboliczny – nie jest się już uprzednio (przynajmniej potencjalnie) wkluczonym. I tak np. dopiero uniwersalistyczna koncepcja "człowieka" umożliwia mówienie o wykluczeniu z rodziny ludzkiej; to samo dotyczy innych hegemonicznych kategorii, takich jak naród czy kategorie płciowe.

** Przy okazji warto zauważyć, że czymś innym jest sprzeciw wobec przymusu X, a czymś innym sprzeciw wobec X; np. sprzeciw wobec przymusowej demokracji w krajach objętych zachodnią "kuratelą" nie musi być wcale tożsamy ze sprzeciwem wobec samej idei demokracji.

*** Oczywiście wszelkie porównania sytuacji współczesnych odmieńców do sytuacji rdzennych mieszkańców kolonizowanych przez Europę terytoriów mają ograniczony charakter i muszą być dokonywane z największą ostrożnością. Można jednak pokusić się o tezę, że współczesne kapitalistyczne Imperium, którego ideologiczną podporą jest liberalizm, w coraz większym stopniu zamienia kolonizację ekstensywną, czyli nastawioną na ekspansję terytorialną, na kolonizację intensywną, czyli "terytorializowanie" coraz drobniejszych przejawów ludzkiej aktywności i zdobywanie wsparcia tradycyjnie pomijanych grup społecznych. (Do normatywizującej funkcji rynkowego "targetowania" pewnych grup społecznych być może jeszcze kiedyś wrócę.)
[t]

2 komentarze:

  1. Nareszcie powrót bloga :-)

    Ale jeśli chodzi o kontestację - to często jest tak, że obecnie sprzedawana jest też jako produkt w przesadnej ilości, płynność jest urynkowiona tak, żeby jednak ludzie krążyli w kółko i potykali się o siebie nawzajem. Dzisiejszy "Indianin" byłby raczej zdruzgotany tym, że co chwilę ktoś się przebiera w jego totem i klepie go po plecach, żeby za chwilę przybrać się w jakiś gadżet z zupełnie innego plemienia.


    Niby badanie dynamicznych granic to zdecydowanie najlepsza strategia i pragmatyczna konieczność, ale czasem brakuje chwili wytchnienia, żeby coś potrwało choć trochę dłużej i przynajmniej samo doświadczyło swoich granic, nawet gdyby to się miało okazać bardzo opresywne. A w skali makro polityki weźmy parlament, który się rozwiązał: czy gdyby przetrwał jeszcze dwa lata, sytuacja nie stałaby się nieco klarowniejsza?

    Czy żeby zrobić "indiański" tatuaż trzeba brać pod uwagę to, czy będzie jeszcze modny w następnym sezonie LA Ink?
    A to bardzo podchwytliwe pytanie, wbrew pozorom!

    OdpowiedzUsuń
  2. powrót jak powrót -- obawiam się, że to raczej ostatnie podrygi...

    "... czasem brakuje chwili wytchnienia..." -- no tak, ale nieustannie samo-rewolucjonizujący się kapitalizm narzuca coraz bardziej szaleńcze tempo i nigdy nie można być do końca pewnym, czy już się nie zostało funckjonariuszem (im mniej świadomym, tym bardziej użytecznym)

    jednocześnie pewne aspekty systemu pozostają niezmienne, zmieniają się tylko sposoby systemowej funkcjonalizacji i legitymizacji (czyli "ugrywania swojego")

    niektórzy wierzą, że budowanie (lub wspieranie) trwalszych struktur (np. takich jak rodzina albo silne państwo) idzie na przekór kapitalizmowi i stwarza miejsce oporu; ja nie jestem przekonany -- kapitalizm świetnie wycycka zarówno "tradycyjny model rodziny", jak i wszelkie "nowoczesne" wariacje na jej temat (łącznie z całkowitym odrzuceniem)

    to, że nie ma chwili wytchnienia, to jeden z efektów skutecznego zawłaszczania przez Imprerium naszego "czasożycia"

    OdpowiedzUsuń