Poniżej fragment polskiego przekładu pierwszego rozdziału książki amerykańskiego teoretyka Lee Edelmana No Future: Queer Theory and the Death Drive (2004). Przekład zatytułowany "Przyszłość to dziecinne mrzonki" ukazał się w książce Teorie wywrotowe. Antologia przekładów pod redakcją Agnieszki Gajewskiej (Poznań: Wydawnictwo Poznańskie, 2012).
------
Rozważmy […] lokalny epizod obecnej
wojny przeciwko aborcji. Nie tak dawno temu, w pewnym ruchliwym miejscu miasta
Cambridge, Massachusetts, przeciwnicy prawa do aborcji wynajęli billboard, na
którym umieścili wizerunek zaawansowanego płodu, powiększonego do rozmiarów
przerastających dorosłego człowieka, z napisem „To nie jest wybór, to jest
dziecko”. Barbara Johnson w swojej błyskotliwej analizie podobnych
antyaborcyjnych wystąpień, pokazała, w jaki sposób wykorzystują one i tworzą
skutecznie oddziałujące tropy, oparte na personifikacji płodu, które z góry
przesądzają odpowiedź na prawnicze pytanie o jego osobowy status, determinując,
w jakich kategoriach należy rozpatrywać płód, a więc także związaną z nim
kwestię prawną (Johnson 1997: 184-199). Zamiast dekonstruować ten konkretny
retoryczny przykład (tj. zamiast odnotować zestawienie właściwego dla płodu
zaimka „to”, z wysoce uczłowieczającym epitetem „dziecko”, który domagałby się
raczej zaimka rodzaju męskiego albo żeńskiego, w celu pokazania, jak ten
fragment dyskursu podtrzymuje nierozstrzygalność, którą chciałby przezwyciężyć,
czyli zamiast podać w wątpliwość prawdziwość tego stwierdzenia za pomocą formy
wypowiedzi), wolę skupić się przez moment na ideologicznej prawdzie, którą ta
wypowiedź, być może niechcący, uwidacznia.
Jakkolwiek dziwnie zabrzmi to w ustach
geja, kiedy pierwszy raz ujrzałem wspomniany billboard w Cambridge, uznałem, że
jest adresowany do mnie. Przecież ów znak mógłby równie dobrze głosić, z tą
samą absolutną i niewidzialną autorytatywnością świadczącą o udanej pracy ideologicznej
naturalizacji, biblijny nakaz „Bądźcie płodni i mnóżcie się!” Tak jak
zniekształcony anamorfotycznie obraz, który zyskuje rozpoznawalną formę dopiero
wówczas, gdy spojrzy się nań pod odpowiednim kątem, tak tamten slogan – poprzez
moją subiektywnie „wykrzywioną” z nim relację – nabrał logicznego sensu, który
rzucił światło na wspólne podłoże sprzeciwu, wojującej prawicy wobec aborcji i
odmieńczych praktyk seksualnych – wspólne podłoże aż za dobrze znane (jako dosłowne
potraktowanie figuralnej tożsamości) takim radykalnym grupom, jak Armia Boga (Army
of God), która wzięła na siebie odpowiedzialność za terrorystyczne ataki
bombowe na klinikę aborcyjną oraz na klub nocny uczęszczany przez lesbijki i
gejów w stanie Atlanta w 1997 roku. Billboard z Cambridge zdawał się oznajmiać
to, co liberalizm woli ukrywać, a mianowicie, że naczelnym przymusem,
szczególnym nakazem, który nie pozostawia nam żadnego sensownego wyboru, jest
przymus afirmacji naszej własnej przyszłości w uprzywilejowanej postaci DZIECKA,
przymus postrzegania każdej chwili jako brzemiennej DZIECKIEM naszych
Wyobrażeniowych identyfikacji, brzemiennej znaczeniem, którego obecność
zapełniłaby dziurę w Symbolicznym, dziurę, która wskazuje zarówno miejsce
Realnego, jak i wewnętrzny podział albo dystans, który konstytuuje nas jako
podmioty i skazuje na podążanie za fantomem znaczenia poprzez metonimiczne osuwanie
się znaczącego.
Z tego powodu lewica wzdraga się przed
utożsamieniem z aborcją nie mniej niż prawica; zamiast tego staje po stronie „wyboru”,
jak szyderczo głosi billboard. No bo któż chciałby opowiedzieć się za aborcją, czyli przeciwko rozmnażaniu, przeciwko
przyszłości, a zatem przeciwko życiu?
Kto chciałby zniszczyć DZIECKO, a wraz z nim życiodajną fantazję zniesienia
sygnifikacyjnej luki (fantazję, która odwraca naszą uwagę od przemocy popędów,
pozwalając nam jednocześnie je odgrywać)? I znowu prawica zna odpowiedź, wie,
że prawdziwie opozycyjna polityka implikowana przez odmieńcze praktyki
seksualne, leży nie w dyskursie liberalnym i cierpliwym negocjowaniu tolerancji
i praw, choć niewątpliwie pozostają one ważne dla tych wszystkich z nas, którym
się ich odmawia, ale w fakcie, że odmieńcze seksualności mają możliwość stać
się figurą radykalnego zerwania kontraktu, w każdym społecznym i Symbolicznym
sensie, na którym opiera się przyszłość jako domniemana osłona przeciwko jouissance Realnego. Z tą wiedzą
powinniśmy śledzić odczytania odmieńczych seksualności, produkowane przez siły
reakcji, a może nawet się od nich uczyć. Jakkolwiek pragnęlibyśmy odwrócić
system wartości, leżący u podstaw poniższej wypowiedzi Donalda Wildmona,
założyciela i lidera homofobicznej organizacji American Family Association,
warto odczytać ją nie tyle jako przykład nadętej tyrady, ile raczej jako
przywołanie dezorientacji, jaką odmieńcze seksualności powinny wywoływać: „Aprobata dla albo obojętność wobec ruchu
homoseksualnego doprowadzi do zniszczenia społeczeństwa, dając przyzwolenie na
redefinicję porządku cywilnego i strącając nas, nasze dzieci i wnuki, w otchłań
bezbożności. Zagrożone są same fundamenty zachodniej cywilizacji” (Wildmon
1997). Zanim z naszych ust posypią się pełne moralnego zadęcia komunały rodem z
liberalnego pluralizmu, zanim padnie zapewnienie, że nasza miłość jest
wprawdzie inna, ale to przecież miłość, zanim wygłosimy nabożnie litanię o
naszym wkładzie w cywilizacje Wschodu oraz Zachodu, czy odważamy się zatrzymać
na moment i przyznać, że pan Wildmon może, albo jeszcze lepiej – powinien mieć rację: że odmieńczość powinna i musi zredefiniować takie pojęcia jak „porządek cywilny” poprzez
odcięcie się od naszej fundamentalnej wiary w reprodukcję przyszłości?
To prawda, że zastępy lesbijskich,
gejowskich, transseksualnych i transpłciowych rodziców rosną z dnia na dzień i
że nic rdzennie konstytutywnego dla osób identyfikujących się jako lesbijki,
geje, osoby transseksualne, transpłciowe czy queer nie predysponuje ich do tego, aby odżegnywać się od przyszłości,
opierać się pokusie prokreacji albo stawiać się poza akulturacyjną logiką
Symbolicznego, tudzież w opozycji do niej. Co więcej, nie ma na zewnątrz tej
logiki żadnego gruntu, na którym moglibyśmy stanąć. Promując alternatywę dla
linii partyjnej, popieranej przez każdą partię, stawiając się na zewnątrz
logiki reprodukcyjnego futuryzmu i przekonując, że odmieńcy mogliby pogodzić
się z faktem, że są figuralnie kojarzeni z jego końcem, ani przez chwilę nie
zakładam, że odmieńcy – przez co rozumiem wszystkich napiętnowanych tym
określeniem, ponieważ nie przestrzegają heteronormatywnych nakazów – nie inwestują
psychicznie w zachowanie dobrze znanej, familijnej narracji reprodukcyjnego futuryzmu.
Jednak polityka, opozycyjna czy nie, nigdy nie opiera się na esencjalnych
tożsamościach. Zamiast tego skupia się na figuralności, która jest dla
tożsamości nieodzowna, a przez to na figuralnych relacjach, w które społeczne
tożsamości są zawsze wpisane.
Być
figurą demontażu społeczeństwa cywilnego, figurą popędu śmierci
obowiązującego porządku, nie oznacza bynajmniej być albo stawać się tym
popędem; takie „bycie” nie ma tu nic do rzeczy. Przyjęcie tej figuralnej
pozycji charakteryzuje raczej rozpoznanie, w jaki sposób rzeczywistość jest
fundowana na zaprzeczeniu popędu śmierci, oraz odrzucenie wynikających z tego
faktu konsekwencji. Tak jak popęd śmierci rozpuszcza skrzepłe tożsamości, które
pozwalają nam znać się i trwać jako „ja”, tak queer musi dążyć do zakłócania, queerowania, organizacji społecznej
jako takiej – czyli do zakłócania i queerowania nas samych i naszych inwestycji w tę organizację. Odmieńczość nie
może bowiem nigdy definiować tożsamości, może ją jedynie zakłócać. Kiedy więc
dowodzę w moich rozważaniach, że ciężar odmieńczości należy lokować nie tyle w
afirmacji opozycyjnej tożsamości politycznej, ile w opozycji do polityki
rozumianej jako nadrzędny fantazmat spełnienia się, w nieokreślonej
przyszłości, Wyobrażeniowych tożsamości, od których odcięło nas nasze
konstytutywne poddanie się znaczącemu, nie proponuję żadnego programu ani żadnej
pozycji, z której odmieńcza seksualność czy jakikolwiek queerowy podmiot mogłyby
ostatecznie stać się sobą, tak jakby możliwe było tym sposobem osiągnięcie jakiejś
esencjalnej odmieńczości. Sugeruję
natomiast, że skuteczność queeru, jego strategiczna wartość, tkwi w oporze wobec
Symbolicznej rzeczywistości, która inwestuje w nas jako podmioty o tyle tylko,
o ile sami się w nią inwestujemy, trzymając się kurczowo jej nadrzędnych
fikcji, jej uporczywych sublimacji, niczym samej rzeczywistości. W końcu tylko
jej figurom znaczenia, które bierzemy za dosłowną prawdę, zawdzięczamy nasze
istnienie jako podmiotom oraz relacje społeczne, w których żyjemy – relacje, za
podtrzymanie których możemy nawet być gotowi oddać życie.
[t]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz