niedziela, 19 stycznia 2014

nie/swój

Fragmenty referatu pt. „nie/swój” wygłoszonego podczas konferencji Przeciw-ciała. (Bio)polityka odporności 26 września 2012 r. w Cieszynie. Mottem wystąpienia był wierszyk Mirona Białoszewskiego. Być może na podstawie tych notatek powstanie kiedyś większy i spójniejszy test. Warto też dodać, że wystąpienie stało się inspiracją dla młodego artysty Przemysława Branasa, który w swoim projekcie (nie)swój wykorzystał, za zgodą autora, niektóre jego wątki. 

nieswój
ale się oswoję
nie pierwszy raz
tylko że różne te razy
[Miron Białoszewski, z tomu Mylne wzruszenia]



•  Komunikując się, jak każda z nas jestem nieuchronnie skazany na to, żeby posługiwać się słowami, które przecież nie są, nigdy nie były i nigdy nie będą MOJE; których używano już nieskończenie wiele razy. Chyba że uciekłbym w ciąg neologizmów, w jakiś заумный язык, przy którym przebiegle postawiłbym znaczek ©. Innymi słowy, możliwość komunikacji okupiona jest niemożnością posiadania języka na własność. Chcąc nie chcąc, żeby komunikować, muszę godzić się na ten pierwotny językowy komunizm, na nieskończoną przechodniość słów, podobną do nieskończonej przechodniości materii.

•  Tak więc jestem skazany na to, żeby mówić cudzym słowem, w cudzy(m)słowie, bo język jest zawsze pożyczony, co oczywiście nie znaczy, że nie mam w nim nic do powiedzenia. Ale ta „cudzość” nie oznacza, że można wskazać tego, do którego język należy. Słowa nie należą ani do mnie, ani do niej, ani tym bardziej do samych siebie; ba, nie należą nawet do „języka”, bo i język sam siebie nie posiada. Jeśli już można powiedzieć, że język do „kogoś” należy, to co najwyżej do „Wielkiego Innego”, by sięgnąć na moment do terminologii lacanowskiej; albo do „Wiekiej Innej”, żeby tę terminologię nieco zdżenderować. A Wielki Inny to w gruncie rzeczy Wielki Nikt; a już na pewno nikt, kogo można by nazwać „swoim”. 

•  „Bycie swoim” – jak sugeruje  króciutki wierszyk Białoszewskiego przytoczony na początku – jest zawsze efektem oswajania. A zatem nic nie jest po prostu „dane” jako swoje i swojskie; jest tylko ruch oswajania, względnie – „odswajania”, defamiliaryzacji (na którą również nie brakuje przykładów w twórczości poety). Nic nie jest swoje, zanim nie zostanie oswojone albo przyswojone; nic nie jest własne, zanim nie zostanie przywłaszczone. Nie zapominajmy jednak, że przyswojone zawsze przecież pozostaje trochę obce, a przywłaszczone – zawsze trochę cudze; a skoro tak, to jeśli w ogóle w jakikolwiek sposób jestem „swój”, to tylko dzięki temu, że już zawsze i nieodwołalnie jestem również cudzy.

[...] 

•  W psychoanalizie „nieoswajalne” przybiera postać Realnego i /lub popędu śmierci, a być może także nieredukowalności Wunsch (pragnienia). Domyślam się, że między innymi ze względu na tę radykalną nieoswajalność jeden z czołowych teoretyków queer, Lee Edelman, postanowił powiązać popęd śmierci z odmieńczością, pisząc w swojej książce NoFuture o „uporczywym trwaniu w rozumie czegoś niezbywalnego, z czym rozum się nie zgadza”.

•  
Ponieważ, w rozumieniu Deleuzo-Guattariańskim, popęd śmierci jest pożądaniem zwracającym się przeciwko sobie samemu (a więc w pewnym sensie stanem autoimmunizacyjnym), chorobę autoimmunizacyjną (w sensie medycznym) można rozumieć jako ilustrację molekularnej „wojny z samym sobą”, walki na poziomie komórkowym między instynktem samozachowawczym – czyli ruchem autolegitymizacji i autoafirmacji tego, co „swoje” – a ruchem pożądania, czyli pragnieniem stawania się „nieswoim”. Tu różnię się od Edelmana: dla mnie popędem śmierci jest pragnienie tożsamości, autolegitymizacja, podczas gdy odmieńczość wiąże się z nieustannym ruchem pożądania. (Sikora, „To Come: Queer Desire and Social Flesh.)

•  Dodajmy na marginesie, że przykładem tak rozumianego stanu autoimmunizacji w odniesieniu do organizmów politycznych jest obrona „demokratycznych zasad” tak zawzięta, że prowadzi do ograniczania swobód obywatelskich i de facto znosi – na zasadzie stanu wyjątkowego – te same demokratyczne zasady, których (rzekomo) broni.

•  Komunikacja jest przekazywalnością, dzieleniem się, wymianą. Jest czymś, co wyklucza własność i zakłada współudział, pierwotność tego, co wspólne i nieogrodzone. Nie przypadkiem też choroby zakaźne określa się po angielsku mianem „communicable” (co można by lepiej oddać jako choroby „przekaźne”). Znany jest też żargon genetyki, który opiera się przecież na takich pojęciach, jak kodowanie informacji czy translacja.

•  Życie jest zatem kwestią nieustannego, właściwego czytania, które zapewnia nam trwanie – i przetrwanie – w postaci określonej struktury. Ta niekończąca się orgia czytania, przepisywania, translacji w świecie organicznym jest koniecznością właśnie ze względu na fakt, że w gruncie rzeczy nic nie jest swoje – może być co najwyżej przyswojone (a żeby być dobrze przyswojone, musi być właściwie odczytane). Już choćby przyswajanie pokarmu jest dobrą ilustracją tej nieuchronnej zależności tego, co swoje, od tego, co nieswoje.  Tutaj również niezbędne jest inteligentne odczytanie dostarczanej organizmowi materii, niezbędny jest system filtrów, zanim to, co właściwe, zostanie przyswojone, a więc stanie się własne, a to, co niewłaściwe – zneutralizowane lub zniszczone i wydalone. 

•  Całe to bio-czytelnictwo obejmuje wszystkie te zjawiska, do których jako czytelnicy jesteśmy przyzwyczajeni: błędne odczytania, błędy w translacji, próby zmylenia czytelnika, pastisz, mimikrę itd. Literaturoznawstwo ma ogromną przyszłość w biologii.

•  Jak wiedzą wszyscy, którzy czytają, nie ma czytania bez wirusa. Jest w czytaniu coś nieoswajalnego, uparty hieroglif nieczytelności, materialna litera, od której zaczyna się i ku której zwraca się ruch pożądania.  Tak jak „swoje” jest jedynie efektem przyswajania nieswojego, tak komunikacja zasadza się na przekazywaniu tego, co niekomunikowalne, co się komunikacji uparcie opiera.  Być może dlatego Wittgenstein stwierdził, że „uprawiając filozofię czasem chce się wydać jakiś nieartykułowany dźwięk”, a Giorgio Agamben porównuje każde wielkie dzieło filozoficzne do „knebla”, który obnaża nieuleczalną „wadę wymowy”.

•  Powtórzmy więc, że komunikacja jest zawsze zawirusowana (por. Derrida). Wirus jest paradoksalnie tym, co w ogóle umożliwia komunikacją i jednocześnie nieustannie ją zakłóca, co wprowadza „szum informacyjny”. Np. w toku ewolucji wirus był nośnikiem zmiany dzięki umiejętności przenoszenia materiału DNA z jednego organizmu do innego. Wirus reprezentuje zatem taki rodzaj komunikacji, który zakłóca dotychczasowe procesy translacji i replikacji.

•  „Language is a virus” (William Burroughs, cytowany przez Laurie Anderson). 



[t]


2 komentarze:

  1. A czy można liczyć na podobne udostępnienie wystąpienia "Pyrrusowe zwycięstwa, „rozpaczliwe” alianse. Queer a zmiana społeczna" z tej konferencji?

    OdpowiedzUsuń
  2. obawiam się, że tamto wystąpienie było bardzo improwizowane i nie istnieje w postaci możliwego do zamieszczenia na blogu tekstu ;)

    OdpowiedzUsuń