środa, 5 maja 2010

Pułapki "coming outu"

To, co napiszę, wymaga bardziej gruntownego osadzenia w kontekście polityczno-społecznym, kulturowym, jak i materialno-historycznym: co się odbędzie niebawem, w dwóch moich refleksjach dotyczących społeczności LGBTIQ, strategii politycznych i lewicy, jednej – akademickiej, drugiej, że tak napiszę, bardziej popularno-naukowej.

Poniżej wykonam w tym kierunku kilka gestów; są to bardziej szkice-refleksje, niż analizy – jest to takie food for thought.

Od dłuższego czasu w przestrzeni LGBT jako najskuteczniejszą strategię zmiany społecznej lansuje się intensywnie i zawzięcie esencjalizujący „coming out”. Aktywiści, aktywistki, organizacje LGBT oraz aktywistyczne czasopisma środowiskowe ubolewają, że ciągle za mało osób orientacji homoseksualnej – zarówno wśród celebrytek i celebrytów, jak i wsród tych zwykłych zjadaczy i zjadaczek chleba – „wychodzi z ukrycia” jako geje i lesbijki. Pada argument, że im więcej ujawnionych lesbijek i gejów, tym bardziej oswojone z innością seksualną polskie społeczeństwo, a co za tym idzie, tym większa tolerancja, akceptacja i – z czasem – szacunek. I co najważniejsze, tym bardziej sprzyjający klimat pod ustawodawstwo przyjazne społeczności LGBT(I – choć o „I” się praktycznie w ogóle nie mówi i nie używa jej w nazwie, ale to temat na inny wpis). Zatem na „lepsze życie”, to wewnętrzne (życie bez kłamstwa, w zgodzie z „samą/ym sobą”), jak i to na zewnątrz, w Polsce (więcej „namacalnych” gejów i lesbijek, większa tolerancja i otwartość), przepisuje się zbiorową terapię, jaką jest „coming out”.

(teraz trochę o kondycji ruchu i społeczności LGBT)

(a) Jednocześnie za sprawą neoliberalizacji przestrzeni społeczno-kulturowej oraz sektora pracy, coraz trudniej o mobilizację społeczności LGBT (jakkolwiek sobie tę społeczność wizualizują aktywistki i aktywiści, liderzy i liderki ruchu LGBT): tym, co łączy lesbijki i gejów wydają się być jedynie portale społecznościowe, „homoseksualne” romansidła, fetyszyzacja pewnego konsumpcjonistycznego stylu życia oraz morderczy kult ciała, zamiast aktywizmu i zmiany społecznej.

(b) W przestrzeni prężne są dyskursy homonormatywny i asymilacyjny.

(c) Pewne środowisko lewicowe w imię lepszego świata dla gejów i lesbijek praktykuje dość nieznośną „homoseksualizację” inności seksualnej.

(d) Przeprowadzony na początku 2009 r. sondaż pokazał, że przytłaczająca większość ankietowanych (internetowo) lesbijek i gejów, generalnie społeczności LGBT, głosuje na neoliberalną (gospodarczo) i konserwatywną (obyczajowo) Platformę Obywatelską.

(e) Większość organizacji czy ruchów LGBT, jak przystało na czasy kapitalistycznego neoliberalizmu, „specjalizuje się” tylko w jednej „działce” – w mniejszościach seksualnych. Nie ma czegoś takiego, jak polityka intersekcjonalna: krytykuje się homofobię i brak rozwiązań prawnych dla mniejszości seksualnych, patrząc przez soczewkę „(homo)seksualną”. Nie ma kompleksowej krytyki systemu, w jakim żyjemy (systemu, który jest nie tylko heteronormatywny, ale i kapitalistyczny, patriarchalny, rasistowski, androcentryczny oraz ameryko- i eurocentryczny) oraz jego instytucji (instytucji małżeństwa, instytucji monogamii, instytucji orientacji seksualnej, instytucji płci czy instytucji rasy). Organizacje czy ugrupowania angażują się w sprawy dotyczące „orientacji (homo)seksualnej”, ale nie zabierają już głosu w kwestiach związanych z prawami kobiet czy prawami pracowniczymi, z rasą, z ubóstwem, z klasą oraz pochodzeniem społecznym, itp.

(f) Wiele aktywistek czy aktywistów LGBT i Q odżegnuje się całkowicie od polityki czy systemu polityczno-parlamentarnego, na który jesteśmy skazane/skazani i to w jego obrębie na dzień dzisiejszy musimy wywalczyć jak najszerszy pakiet praw dla społeczności LGBTI.

(g) Są osoby, które nie chciałyby łączyć kwestii LGBTI z żadnym z działających w ramach systemu projektów politycznych, których celem jest dojście do władzy: ani z lewicą, ani z prawicą, ani z neo/liberałami, ani z neo/konserwatystami.
Takie LGBTI w próżni. LGBTI jako taki niepartyjno-niepolityczny pakiet, który obojętnie jaka opcja inkorporuje do swojego programu i uprawomocni, zalegalizuje: i będzie już dobrze, bo będą prawa i swobody obywatelskie.

(h) Niektórym się wydaje, że sytuacja mniejszości seksualnych i odmieńców się jakoś sama z siebie poprawi – w końcu jesteśmy w UE, więc to wszystko musi ewoluować w tym kierunku: w kierunku otwartości i zmiany społecznej. I w związku z tym, niektóre sumienia są odciążane pójściem raz czy dwa razy w roku w marszu albo w paradzie, czy też organizacją i/lub uczestnictwem w jakimś wydarzeniu LGBT. I do tego się sprowadza cały aktywizm takich osób.

(i już wracamy do terapii, czyli „coming outu”)

I tak biorąc pod uwagę od (a) do (h), zastanawiam się krytycznie: kto sobie może pozwolić na „coming out”? Czy nie jest tak, że na „coming out” w systemie, w jakim żyjemy, mogą sobie pozwolić osoby „uprzywilejowane” (finansowo, pod względem statusu społecznego i sławy)? I czy nie jest to trochę nie fair, takie natrętne naciskanie na osoby o nienormatywnej orientacji, aby zrobiły „coming out”, podczas gdy nic z tym opresyjnym systemem nie robimy – a czasem się nim nawet konsumpcjonistycznie onanizujemy?

Bo jak ma „wyjść z ukrycia” gej, który mieszka na wsi i ma dziewięcioro rodzeństwa? Jak ma „się ujawnić” lesbijka, która jest równocześnie Romką? Jak ma dokonać „coming outu” lesbijka, która ze względu na wiek (ponad 40/50 lat), nie może znaleźć pracy, tkwi w związku małżeńskim z uwagi na dzieci, a jej mąż jest jedynym żywicielem rodziny? Jak „opowiedzieć o sobie”, gdy wiesz, że jak to dojdzie kanałami do szefa czy szefowej, to możesz już za jakiś czas nie mieć umowy o dzieło czy umowy zlecenie na następny miesiąc? I tak dalej, i tym podobne.

Kto ma zatem „wychodzić z ukrycia”, a raczej, kto może sobie pozwolić na „coming out”? Z pewnością mogą sobie na to pozwolić osoby niezależne, z dużego miasta, z klasy średniej albo wyższej, osoby mające środki finansowe na to, aby obracać się w środowisku i bawić na dyskotekach, mające dostęp do nowych technologii i Internetu. Bardziej beneficjenci systemu (jakkolwiek paradoksalne na pierwszy rzut oka może się wydawać używanie wyrazu „beneficjenci” w odniesieniu do przedstawicieli mniejszości seksualnych: choć zanim gej dokona „coming outu”, funkcjonuje społecznie i kulturowo w szablonie „heteroseksualnego, białego mężczyzny-Polaka”); osoby bezkrytycznie grające w grę, którą narzuca system; osoby, które nie są podwójnie czy potrójnie wykluczone; czy też osoby, które ze względu na status społeczny, zasobność finansową lub też „kontakty” w wielkomiejskim świecie nie muszą się zbytnio martwić o swój byt po takim „coming oucie”.

A co z resztą, która nie może sobie w obecnym systemie pozwolić na kliknięcie w taką amerykańską opcję „ponownych narodzin”, wyprodukowaną w duchu indywidualizmu i filozofii purytańskiej, dostępną dla białego geja z klasy średniej?
I taka refleksja: nie wolno od nikogo wymagać bohaterstwa, ale sądzę, że właśnie osoby, które pomimo braku uprzywilejowania „wychodzą z ukrycia”, wykazują się największą odwagą i mają być może większy wpływ na „przeciętnych ludzi” niż „coming outy” gwiazd.

Wniosek: gruntowna przebudowa systemu, a nie tylko zainstalowanie w nim prawodawstwa LGBTI („Q” nie, bo Queer takiemu systemowi dziękuje) i rozbrojenie homofobii. Jeśli nie jesteśmy zainteresowani/zainteresowane kompleksową walką z systemem, jeśli nie tworzymy przyjaźniejszych warunków do „coming outu”, to takie zmuszanie ludzi do „wychodzenia z ukrycia” i – jakby nie patrzeć – szantażowanie ich, że jak się nie „ujawnią”, to nie da się zbudować „lepszego świata” dla LGBT, świadczą po prostu o braku wyobraźni i empatii społecznej.

(r)

9 komentarzy:

  1. Nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z całą tą notką. Coming out wielu ludziom (np. mnie) ułatwił życie i odciążył od całej masy problemów, nie jest to rozwiązanie dla każdego. Choć oczywiście milionowe wspomnienie pt. nie dbajmy o siebie, bo reklamy wyprały nam mózg ("konsumpcjonistycznego stylu życia oraz morderczy kult ciała, zamiast aktywizmu i zmiany społecznej") jak zawsze słodko irytujące :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do punktu c to przyznałbym Ci rację, gdyby nie to że w zasadzie wszystkie partie są u nas konserwatywne obyczajowo.

    Ktoś naiwny mógłby dać się zwieść lewicy, tyle że np. Napieralski publicznie twierdzi że jest katolikiem (co swoją drogą chyba jest już tradycją u wodzów SLD, bo Olejniczak też czuł potrzebę informowania społeczeństwa o swojej katolickości) i w związku z tym nie podoba mu się idea jednopłciowych małżeństw, chociaż legalizacja związków już mu się podoba (sądząc po działaniach - tak długo jak pozostaje w sferze deklaracji ).

    A występy Senyszyn na tle ogólnych działań (czy raczej ich braku) całej partii wychodzą na coś w stylu kwiatka do kożucha. Coś w stylu koszulki "jestem gejem" Palikota, tyle że on przynajmniej uczciwie jest błaznem.

    Wychodzi na to że jedyną progejowską partią zostaje w tej sytuacji PiS ze względu na osobę prezesa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, gdyby tylko ci "biali geje z klasy średniej i wielkich miast" (nie ma to jak kalkować niezbyt dorzeczne schematy poznawcze z innych krajów) faktycznie wykorzystywali swoje "luksusowe warunki", swoją "onanizację systemem" i dokonywali tych coming outów.

    Tak naprawdę, problemem nie są zaszczuci homoseksualiści z podkarpackiej wsi - chyba nikt rozsądny nie oczekuje masowych coming outów osób w takich warunkach, problemem są właśnie owi niby-wyemancypowani geje, którzy z jakiś powodów wciąż żyją w (częściowym) ukryciu, najczęściej dlatego bo tak im wygodnie. Wiem co mówię, sam taki jestem.

    Wiem też, że prędzej czy później muszę dokonać całkowitego coming outu, nie tylko dlatego, iż jest to uzasadnione szerszym interesem, ale przede wszystkim, ponieważ to warunek bym sam mógł być szczęśliwy.

    OdpowiedzUsuń
  4. a teraz poprosimy równie długą wypowiedź o tym jak to zrobić , bo zazwyczaj o tym jak jest pisać jest łatwo gorzej co zrobić aby to zmienić

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja tylko co do ostatniego się nie zgodzę, bo nie widzę żadnej potrzeby, żeby jedni, wyostrzając swoją wizję coming outu, czuli jeszcze, że niby robią coś dla tych drugich, którzy tej "szansy" nie mają.

    Coming out to fikcja zakrojona na o wiele szerszą skalę, niż się wydaje. Na "Zachodzie" tryb życia ludzi wcale nie różni się pod tym względem od Polskiego i rezygnacja ludzi z ekspresji seksualności jest może nawet dalej posunięta niż w Polsce, a czasem nawet podszyta niechęciami rasowymi (np. biali niemieccy geje nie obściskują się w autobusie bo przecież hetero tego nie robią... ...pod warunkiem, ze to biały chłopak z białą dziewczyną, ale już dziewczyny w związkach z kolorowymi chłopakami i vice versa obściskują się, na to panuje jednak pewna chwilowa "ślepota"...)


    Moim zdaniem nie ma sensu zajmować się gejami. Gejowskość to ślepa uliczka cywilizacji, albo po prostu jeden z tysięcy nieudanych projektów politycznych wypalonych w drugiej, trzeciej, czwartej... dekadzie od powstania. Ale np. w Niemczech, doszukując się nawet piętnastu dekad istnienia szwuli, można by powiedzieć, że od początku był to projekt negocjacyjny który o niewielkich postulatach i dzieki temu świetnie się trzymający bez żadnych konkluzji do dziś.

    Apeluję więc na prawo i lewo: dajmy już spokój tym gejuchom, bo nic się z nich więcej nie da wycisnąć. Ani mleka, ani krwi (do tego nie dązymy), ani wody, ani nawet moczu, ani oczywiście potu (zabrzmiało robotniczo :D ) - wszystkie te konstytutywne pierwiastki dawno się już u nich wyczerpały.


    No i co? Zapytacie mnie może: to w co teraz ręce włożyć (jak nie w gejów)? Noooo nie, co za nieprzyzwoite pytanie. Czy od razu trzeba coś wkładać do czegoś, a najlepiej jeszcze pchać się w coś z łapami i w tym majstrować?


    Czy analiza intersekcjonalna koniecznie potrzebuje negatywnych przykładów, żeby żyć? Czy nie można żyć-do-przodu nie oglądając się na zgliszcza w stylu gay community?

    A może to właśnie owa upragniona polska przypadłość i cecha? Żeby opłakiwać nawet taki projekt z melancholijnym zacięciem?


    Co przeszkadza, co nas boli? Że ktoś geja zwyzywa? Ale czy to nie gej (ów, brat przez brata naznaczony poety czułymi słowy) obraża samego siebie? Czy Marcinkiewicz na gejów głos podnosząc, nie podniósł na siebie głosu, na siebie, "dziadem starym z młódką" w tym kraju zwanego? Dlaczego boli nas to, że właśnie tacy ludzie nas (?) obrażają, obrażając najpierw siebie?

    (już bez emfazy - )

    Moim zdaniem to wszystko wina mężczyzn, bo to oni mają największą frajdę z tego samobiczowania i teatru. Nawet homofobi opłakują gejów, że za szybko jeżdzą samochodem i mają wzmożoną śmiertelność. A gejowski żal i letarg nad gejami (np. postawa z punktu f/g/h) to nawet nie żródło, ale iteracyjne niemal powtórzenie tego żalu homofobów. Żal wprawia w ruch żal.


    A najlepiej w tym wszystkim mają normalni, aseksualni ludzie (tacy, co od nocy poślubnej, co z obowiązku, to już nic nie ten). Tak, bez użalania się nad sobą, bez iluzorycznych queerowych projektów. Kobiety takie jak ja, urzędniczki, referentki, biurokratki, wykraczające zresztą poza dychotomiczny i falszywy podział na anarchię i biurokrację. Opiekują się sprawami bez aferowania się klęską nad klęskami. Trzeba po prostu jakoś pomagać sobie nawzajem i odbierać kapitalistom ziemię.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sorry Lily ale to jest jakiś bełkot zaczynając od tego, że iteracja to powtórzenie.Co masz na myśli pisząc ekspresja orientacji? czy ekspresją jest też domaganie się równych praw? Bo chyba do publicznego obściskiwania się sprowadza się coming out dla Ciebie.Co ma na celu przeciwstawienie sobie gejów jako ślepej uliczki i gejów niemieckich. Co właściwie tu przeciwstawiasz, jaka jest tego konkluzja? Co to ma być model negocjacyjny? I co to znaczy że bez żadnych konkluzji do dziś?
    Co ma się niby z gejów wycisnąć? A czego się nie da? Co ty dokładnie chcesz wycisnąć? No i ten pot? No tak zabrzmiało robotniczo? Byłem na Klaty ziemi obiecanej (straszne gówno) i tam jak był fragment o nie płaceniu pracownikom to wszyscy głośno rechotali. Dopiero jak był fragment o służbie zdrowia to wszyscy jakoś zamilkli.Co ma znaczyć, że gej obraża samego siebie, kiedy jest wyzywany? Że to on jest za ten słowa jedynie odpowiedzialny i za to jak na nie reaguje? Co to ma być za samobiczowanie? Coś w stylu, że geje kolekcjonują momenty w swoim życiu kiedy byli gnojeni? i się nimi rozkoszują? Co ma znaczyć "żyć do przodu i nie oglądać się" No tak trzeba sobie pomagać i odbierać kapitalistom whatever...To jakaś autoironia?

    OdpowiedzUsuń
  7. Każda iteracja bazuje na wyniku poprzedniej iteracji - należy to zaznaczyć, bo czasem powtórzenie kojarzy się po prostu z wiernym odlewem czegoś... a mówiąc o iteracji, tak mi się wydaje, podkreślam inną zależność.

    No naprawdę, czy ja robię krzywdę gejom, pisząc to, co sądzę? Wcale nie chcę obrażać gejów, chcę tylko zwrócić uwagę na dość ważną sprawę:

    - czy żeby ocenić sytuację i odnaleźć się w aktywności społecznej, muszę zaczynać dokładnie tam, gdzie geje skończyli i tym samym iść ich drogą?

    Czy jednak mogę zaczynać gdzie indziej, z innego punktu, bliższego moim doświadczeniom?


    I nie mówię tu o tym, żeby ignorować historię ruchu lgbt. Wręcz przeciwnie, znać ją należy i oczywiście wnioski z niej wyciągać. Ale tutaj dopiero trzeba uważać, by nie wejść w pułapkę i nie utopić się w tym...


    No właśnie, kto odbierze kapitalistom ziemię, przestrzeń, którą zagarniają?

    Może anarchiści? Niektórzy z nich ignorują przecież to, że do kogoś zawsze trzeba zaadresować protest...

    A kto ma prawo decydować, co to jest anarchizm i opór? Dziękuję takim anarchistom.

    Uważam że bunt i biurokracja to dwie strategie, które należy łączyć i po prostu umiejętnie się nimi posługiwać. "Z mocy prawa komunalizuje się własności gruntowe nr... na mocy .... sygn..." - no właśnie!

    OdpowiedzUsuń
  8. nie zgadzam sie z tym ze na ujawnienie moga sobie pozwolic tylko geje zamoznui z duzych miast. ja pochodze z malego miasta, rodzice antyhomo, otoczenie tez. ale ja to mialem w dupie. i uwazam ze wygralem. nieujawnianie sie jest dla mnei po prostu nieuczciwe wobec siebie samego. a w moim odczuciu tylko uczciwie sie do czegos dojdzie. jesli na 10 osob nawet 9 popatrzy na mnie krzywo to zawsze bedzie ta 1 ktora spojrzy wrecz odwrotnie. nigdy nigdzie nie ukrywalem kim jestem. i nie bylem ani zamozny ani z duzego miasta. teraz potrafie spojrzec w swoje odbicie w lustrze i mam do siebie szacunek za to, ze nie udaje kogos kim nie jestem. mysle ze zdobylem tym szacunek innych.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam,
    a ja chciałem tylko zwrócić uwagę, że punkty: c i f w pewien sposób przeczą sobie nawzajem, bo przecież homoseksualizacja inności seksualnej służy własnie temu, aby rozszerzenie praw politycznych dla przynajmniej części osób nieheteroseksualnych było w ogóle możliwe w ramach tego systemu na jaki jesteśmy skazani.

    OdpowiedzUsuń