wtorek, 9 listopada 2010

Dopalacze i odmieńcy , cz. 2

[Część pierwsza tutaj, część trzecia tutaj.]

Wojna, którą wydał dopalaczom Donald Tusk, to sugestywny przykład polityki “stanu wyjątkowego”, coraz częściej stosowanej przez nowoczesną władzę. Według Giorgio Agambena, władza (skupiająca się coraz bardziej wokół władzy wykonawczej) egzekwuje i umacnia swoją suwerenność poprzez ogłaszanie “stanu wyższej konieczności”, który legitymizuje zawieszenie obowiązujących norm prawnych i zwiększenie uprawnień rządu kosztem ograniczenia praw obywatelskich. Dla Agembena “stan wyjątkowy” stał się, paradoksalnie, normą i codzienną praktyką nowoczesnej władzy.

Przypomnijmy sobie, że w poprzednich wyborach parlamentarnych najważniejszym przekazem kampanii PO (ale także PSL-u) był “powrót do normalności” po gorących rządach PiS. Normalność miała oznaczać przestrzeganie praw i procedur, unikanie kryzysów politycznych i szeroki konsensus społeczny. Ten sam Donald Tusk niedługo po wygranych wyborach ogłosił (a przecież stał za nim autorytet sprawowanego urzędu), że pedofile to nie ludzie, natomiast w sprawie dopalaczy przyznał z rozbrajającą szczerością, że jego działania są “na granicy prawa”. Tym samym urzędujący premier zręcznie zmonopolizował prawo do dekretowania zarówno “stanu normalności”, jak i “stanu wyjątkowego”. Przechytrzył PiS o tyle, że partia Kaczyńskiego niezbyt skutecznie potrafiła narzucić swoją wersję normalności, choć nieustannie generowała stany kryzysu, podsycając atmosferę zagrożenia (lekarze chcą nas mordować, politycy są w mafijnych zmowach z biznesmenami, Unia Europejska odbierze nam tożsamość narodową itp.). Dlatego na dłuższą metę Tusk jest, moim zdaniem, groźniejszym politykiem od Kaczyńskiego (który nie ma raczej szans pozbyć się gęby oszołoma), przynajmniej w obecnych warunkach.

Tusk i jego rząd uzasadniają swoje drastyczne działania wystąpieniem kilku zgonów wśród młodych ludzi zażywających dopalacze. Nie mam wątpliwości, że co roku znacznie więcej młodych ludzi odbiera sobie życie z powodu szykan, na jakie naraża ich jakiś rodzaj inności, zwłaszcza inności seksualnej – jednak Donald Tusk NIGDY nie ogłosi stanu wyjątkowego z tego powodu. Nie jest stanem wyjątkowym nasilanie się w Polsce ruchów neonazistowskich, przy cichym przyzwoleniu władz różnych szczebli. W granicach normy mieści się istnienie podziemia aborcyjnego i systemowe uprzedmiotowienie kobiet. Z woli Tuska stanem wyjątkowym może natomiast stać się – w dowolnej chwili – występowanie pedofilów w społeczeństwie (choć niekoniecznie w szeregach kleru katolickiego) albo produkcja i sprzedaż dopalaczy.

Co to ma znowu wspólnego z odmieńcami? Otóż, moim zdaniem, cała ta sytuacja obnaża ograniczenia polityki nakierowanej wyłącznie na rozwiązania prawne. Jak widać, w “wyjątkowych sytuacjach” (definiowanych, rzecz jasna, przez samą władzę) rządzący przyznają sobie licencję na podejmowanie działań “na granicy prawa”. Odmieńców od zawsze kojarzono z kataklizmem, katastrofą, końcem świata – wystarczy przypomnieć sobie unicestwienie Sodomy i Gomory, utożsamiane z potępieniem odmieńczości przez samego Boga – a z Bogiem nie ma żartów. Lech Kaczyński wygłosił niegdyś złotą myśl, że gdyby wszyscy ludzie byli homo, to ludzkość by wyginęła. Czyż groźba “unicestwienia ludzkości” (a przynajmniej wspólnoty narodowej) nie jest wystarczającym powodem, żeby w “odpowiednim momencie” ogłosić stan wyjątkowy i zawiesić obywatelskie prawa odmieńców? Doceniam zdobycze prawne ruchu LGBT, ale jednocześnie nie mam wątpliwości, że głęboko heteronormatywne społeczeństwo, działając w “obronie koniecznej” i w stanie “wyższej konieczności”, bez mrugnięcia okiem poświęci “swoich” odmieńców, skazując ich na społeczny, a być może nawet fizyczny niebyt, jak miało to miejsce w początkowych latach epidemii AIDS w Stanach Zjednoczonych.

W obecnych strukturach społeczno-politycznych odmieniec może w najlepszym razie liczyć na status bękarta, któremu łaskawie pozwala się zamieszkać pod schodami w hallu. Nawet jeśli włączy się go w granice wspólnoty, to przecież pozostanie najbliżej granicy, najbliżej wydziedziczenia i wykluczenia. Odmieniec uczestniczy we wspólnocie warunkowo; i choć nowoczesna władza jest władna zawiesić lub odebrać obywatelstwo każdemu niechcianemu podmiotowi, to właśnie odmieniec (obok imigranta) jest na takie działanie szczególnie narażony. Odmieniec pozostaje w najlepszym razie suplementem w ramach wspólnoty, która może wprawdzie zacząć go tolerować, ale przecież nie będzie skłonna zmieniać założeń i celów swego trwania. Może on stać się (po uprzedniej kastracji) nieszkodliwym, ale w gruncie rzeczy zbędnym dodatkiem, legitymacją “nowoczesności” i “tolerancji” w sterylnych rękach wielkomiejskiego, oświeconego, sytego liberała.

[Przejdź do części trzeciej.]
(t)

9 komentarzy:

  1. (Nie)cierpliwie czekam na cd. I dziękuję za nieustanne dostarczanie argumentów, dlaczego PO wcale nie jest "lepszym złem".

    OdpowiedzUsuń
  2. a proszę, do usług :) i dziękuję za super recenzję na blogu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ja sobie w tym momencie mogę pozwolić na żart?
    Słodziaki z Was :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja trochę nie rozumiem tej retoryki w cz. 2. Kto tu kogo straszy? Czy teraz odmieńcy nie zabrali się do straszenia nas?

    A wystarczyło, tak jak ja, głosować na Jarka, kiedy jeszcze ktoś był władny, by mu dawać regularnie zastrzyk w pupę (przez tylną kieszeń od spodni, moze robila to sama polska Angela? :). Niech więcże ci, co głosowali na Zamrażarkę albo nie głosowali, teraz płaczą, na własne życzenie! :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. lajt -- jak dobrze wiesz, nie zawsze jestem Słodziak -- czasem pluję jadem na prawo i lewo ;)

    Lily -- ale kto kryje się za Twoim "nas"?? kim jest Twoje "my"?? :o

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie, właśnie. To nieprzypadkowo padło, wyszło zza kulis tajemniczym głosem. Ja też nie znam rozwiązania tej zagadki, ale spróbuję pomędrkować.

    Strach - kto jest bardziej podatny na to, żeby się bać? Czy odmieńcy mogą bać się tego samego? Czy jednak boją się z osobna, głównie o siebie zresztą, no ale zakładamy, że nie tylko, więc o co?
    W przeciwną stronę: jest dużo łatwiej: jednego odmieńca może się bać mnóstwo ludzi, podczas gdy nie mamy gwarancji, że odmieniec obawia się czegoś konkretnego.

    Odmieniec - ma problem, bo nieładnie by było, gdyby nazwał kogoś z nazwiska, że ówże nie jest odmieńcem. Nie wypada, i słusznie, więc dlatego odmieńczym tonem się mówi raczej o zjawiskach. To też jest generalnie słuszne, i właściwie bezpieczniej jest używac przysłówka niż przymiotnika: odmieńczo brzmi lepiej niż odmieniec.
    No i wykluczenie spoza kręgu odmieńców to też niekoniecznie objaw strachu, bardziej czynu i agresji, a może jednak i strachu?

    Czy odmieńców łączy to, że boją się, dajmy na to, totalitaryzmu vel faszyzmu? Spierają się często o to, co totalitaryzmem jest, co nie jest, co wypada tak nazwać, a co nie.

    Dobrze, że się spierają, to by znaczyło, że się nie boją. Ale czy brak strachu tak dobrze aby o nich świadczy?

    Czy na wykluczeniu kończy się (potyka się) odmieńczość? To zbyt idealistyczne założenie, ktore nie spodobałoby się samym odmieńcom. Czy odmieńcy mają jakieś emocje? Czy strach pośród nich jest, czy są to jakieś inne emocje, ale akurat nie strach? Czy kwestia strachu w ogóle jest istotna?

    Powiedzmy, że odmieńcy mogą instrumentalnie używać strachu i bawić się nim, przekręcać go. Strachy - na lachy. Świetnie. Ale dlaczego w wagonikach kolejki z tunelu strachu wyjeżdżają nie tylko rozbawione twarze, ale również i trupy?

    Odmieńcy nie są martwi. A więc to ci, którym się podobało? A może śmieją się, zdrowo, sami z siebie?

    To już trochę nieskładnie się potoczyło.

    A więc: to zupełnie przejrzyste, że mówi się o strachu kolektywnie i o praktykach zastraszania wymierzonych w różne grupy.
    Problem w tym, że wszyscy posługują się nagminnie strachem i wstydem, żeby przecierać sobie szlaki na codzień, i to nawet, gdy nie mają czego przecierać (czyli widzą więcej wrogów, niz ich mają).
    Co jest w takim razie wspólnotowo uzasadnioną i moralnie bezpieczną techniką strachu do zastosowania podręcznego przez odmieńców w celach przyjętych za słuszne? Do czego odmieńcy mogą się posunąć, czym zastraszyć/zawstydzić, zeby było to skuteczne i żeby nie doprowadziło do wykluczenia?

    Czy odmieńcy w ogóle się nad tym zastanawiają? Czy odmieńcy są mechanicznie skonstruowani tak (czy mają taką "synapsę"), zeby przyszło im się nad tym zastanawiać?

    Dlatego moim zdaniem należy ostrożnie traktować strach, i najlepiej nikogo nie straszyć. Także tym, że oni - nas zastraszą... bo o tym jest własnie cz. 2 tekstu... Wystarczyło dopowiedzieć "Czy teraz odmieńcy nie zabrali się do straszenia nas?" i właśnie w obliczu strachu pojawila się nowa kategoria poza odmieńcami, tylko dalej nie wiem, kim to "my" jest...

    Lepiej nikogo nie straszyć. Brzmi to dość uniwersalnie i każdy mógłby sie posłużyć takim argumentem/dobrą (lub złą) radą, niemniej... moim zdaniem coś w tym jest.


    P.S.
    ...o ... a moze to "my", to po prostu kategoria ofiar, które nie chcą słyszeć o tym, że są ofiarami i że są podatne na zranienie? A jednocześnie - oddalają się od swojej konfliktujacej nie/tożsamosci i nie chcą jej celebrować (w odróżnieniu od odmieńców)? Moze dlatego sprawiają wrażenie kolaboranckiego bytu... Oni z pewnością nie lubią (lub boją się) odmieńców i podstawiają im nogę. Czyli aż tacy zupełnie biedni nie są. ;-) Nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  7. straszenie jest nieuniknione, Lilijko: za wszystkim, co polityczne, stoi strach i/lub pożądanie; chociaż ja tu nie straszenie miałem na myśli, tylko (melancholijny) atak na zbyt optymistyczną wiarę w ochraniającą moc prawa; i chyba lepiej wymykać się kategorii ofiary nie zapominając całkowicie o swojej "podatności na zranienie"

    OdpowiedzUsuń
  8. Wczoraj jednak ostro straszyli: gdyby mocno się wczytywać godzina po godzinie w relacje z warszawy publikowane na portalach anarchistycznym, to można by wypatrywać nalotów bombowych za oknem. "Powstała blokada na ul. Browarnej. Policja próbuje ją rozbić." itd. itp.

    A Komorowski tylko to wykorzystał i jeszcze zanim ruszyły zadymy, zaczął "godzić" zwaśnione strony oddając hołd Piłsudskiemu i Dmowskiemu!

    Moim zdaniem ten rok przechodzi do historii 11 listapa chyba nie z powodu rozbijania marszu faszystów ale w związku z tym, że padły takie słowa z ust prezydenta pod adresem Dmowskiego zwłaszcza. Choć w sumie... w podręcznikach do historii już od dawna to jest, ale walka z tym to biurokratyczny drobiazg, nie to, co prężenie muskułów przez chłopców z lewicy.

    OdpowiedzUsuń