czwartek, 30 grudnia 2010

Via politica negativa, cz. 2

[Część pierwsza tutaj.]

Nie chodzi mi o restytucję manicheistycznego dualizmu dobra i zła, przeciwko któremu pisał św. Augustyn. Chodzi mi o przemyślenie kwestii negatywności, odmowy, zła (nie rozumianego metafizycznie, rzecz jasna, ale politycznie) we współczesnych aksjologiach politycznych. Mniej interesują mnie spekulacje ontologiczne, ważniejsze są dla mnie realne, historyczne konsekwencje pewnych politycznych modalności. Zło sprowadzone do braku dobra – a tym samym zepchnięte do politycznej podświadomości – ma tendencję do gwałtownych nawrotów, czego uczy nas, między innymi, historia faszyzmu. (W czasach neoliberalnej hegemonii wyrugowanie negatywności z przestrzeni publicznej często prowadzi do jej prywatyzacji, do impulsów autodestrukcyjnych i do sprywatyzowanej przemocy, które są dla państwa łatwiejsze do zaakceptowania niż upubliczniona przemoc antysystemowa; ale przecież gołym okiem widać, że tendencje nacjonalistyczno-neofaszystowskie rosną w siłę w Polsce i w całej Europie).

Reakcją na faszyzm było "jeszcze więcej (zadekretowanego) dobra", jeszcze więcej pozytywności (czego przykładem jest np. projekt zjednoczonej Europy i jej liberalnych wartości). Dziś jednak okazuje się, że nie można już dłużej prowadzić polityki opartej na fikcji braku negatywności (lub na sprowadzaniu jej do miejscowego wypaczenia ogólnej, jednorodnej pozytywności.) Coraz gwałtowniejsze ruchy społeczne (we Francji, w Grecji, w Anglii, we Włoszech itd.) są oznaką narastającej negatywności, rozumianej w tym wypadku jako atak na cały system, a nie tylko na jakąś lokalną niesprawiedliwość, która wymaga korekty. Jakkolwiek groźnie może to zabrzmieć, zaryzykowałbym tezę, że tylko negatywność (a nawet "radykalna" – nie mylić z totalną – negatywność) potrafi przeciwstawić się imperium pozytywności, dla którego – w przekonaniu jego własnych funkcjonariuszy – nie ma żadnej alternatywy.

Potrzebna jest tu ogromna ostrożność – sam przed momentem wspomniałem o faszyzmie jako pewnej formie negatywności zwróconej przeciwko pozytywności produkowanej przez liberalną demokrację. Należy zatem szukać takich form negatywności, które nie wpadną w koleinę faszyzmu. W faszyzmie negatywność przybrała postać apoteozy zniszczenia i śmierci, stała się "czystą" negatywnością destruktywnego i autodestruktywnego podmiotu. Należy wystrzegać się takiego "absolutyzowania" negatywności, powinno się natomiast poważnie rozważyć negatywność jako strategię działania, przynajmniej w określonych momentach historycznych i w określonych sytuacjach.

Z teoretycznego punktu widzenia, jedynie negatywność – rozumiana jako interwencja "z zewnątrz", jako zerwanie ciągłości – ma moc przeciwstawienia się imperium pozytywności, przy czym negatywność tę można sobie wyobrazić jako samą w sobie nieciągłą, niejednolitą, przygodną i polimorficzną. Negatywność została wypchnięta z gramatyki politycznej nie tylko wskutek ogłoszonego po upadku (rzekomego) komunizmu "końca historii", ale także – w środowiskach skądinąd uznających się za "postępowe" – wskutek uproszczonego odczytania foucaultowskiej koncepcji władzy i projektu różnicy (w feminizmie, teorii rasy itp.). Uciekając zarówno od transcendencji, jak i od heglizmu, Foucault zastąpił negatywność pojęciem oporu i choć jego myślenie zasadza się na idei nieciągłości, to w efekcie koncepcja wszechobecnej, polimorficznej i produktywnej władzy strukturalnie przypomina liberalne imperium pozytywności, nie pozostawia bowiem miejsca na jakiekolwiek "zewnętrze". "Zerwanie" jest tu możliwe jedynie w postaci radykalnej rekonfiguracji tego, co już istnieje. Z kolei różnica – przemielona przez liberalny humanizm – staje się jedynie wariacją na ten sam, uniwersalny temat, podczas gdy w istocie jej radykalny potencjał polega na interwencji, którą można sobie przedstawić jako przekłucie albo nacięcie, zza którego wyziera przerażające zewnętrze (rozumiane np. jako Lacanowskie "Realne").

A zatem negatywność to możliwość zerwania, nieciągłości, nagłego "unieważnienia" dotychczasowej pozytywności. I choć należy wystrzegać się myślenia o negatywności w kategoriach tradycyjnie rozumianej transcendencji, to do pewnego stopnia można ją sobie wyobrazić na kształt "boskiej interwencji" (w najbardziej ateistycznym sensie), jako ingerencję w "naturalny porządek rzeczy". Dopiero z ostrzem negatywności w ręku (pamiętajmy, że nawet Chrystus "przyniósł miecz, a nie pokój") opór staje się czymś więcej niż ludyczną subwersją (której zresztą nie odmawiam bardzo istotnej roli do odegrania.) Dopiero ingerencja negatywności powoduje "cięcie", które jest warunkiem prawdziwego Wydarzenia, a nie drobnej autokorekty samopowielającego się systemu.

Nie chodzi, rzecz jasna, o nihilizm, o jakąś wizję "nicości" czającej się za tym, co widzialne. Interwencja negatywności może, a nawet powinna, wzbudzać chwilowe poczucie dezintegracji, chaosu i bezsilności, ale jej celem jest przecież umożliwienie nadejścia Nowego/Innego. Negatywność nie jest nicością, ale radykalną obcością (w tym sensie, być może, zbliżoną do niektórych teologicznych i mistycznych konceptualizacji boskości). Interwencja radykalnej obcości wydaje się w obecnym momencie historycznym niezbędna, jeśli mamy przezwyciężyć spłaszczone pojmowanie różnicy, sprowadzonej wyłącznie do "różnicy skali", do powierzchniowej "różnorodności", za którą kryje się głęboka struktura Tego Samego.

Zasadne, zwłaszcza dziś, wydaje się postawienie pytania, jakie miejsce mogłyby mieć w obecnej "polityce pozytywności" takie strategie, jak kategoryczna odmowa, fundamentalne odrzucenie, głęboka niezgoda. Wrócę do Jarosława Kaczyńskiego (czy to już jakaś obsesja?): jedną z jego "negatywistycznych" strategii jest podważanie legitymizacji obecnej władzy, choć w oczywisty sposób została ona wybrana lege artis, a więc jej mandat nie powinien ulegać wątpliwości. Postępując w ten sposób, Kaczyński sytuuje się w pozycji suwerena, ponieważ uzurpuje sobie prawo do głoszenia "stanu wyjątkowego" wbrew legalnej władzy. A zatem robi to, co moim zdaniem powinni robić odmieńcy (oczywiście z przeciwstawnych pozycji), czyli istniejący stan "normalności" deklarować oddolnie stanem wyjątkowym (pisałem o tym niedawno na blogu). Zresztą już dwa lata temu zaryzykowałem tezę (tylko w pewnym stopniu podszytą ironią), że "prezes Jarosław jest wybitnym sprzymierzeńcem odmieńców, choć z pewnością pozostaje zdeklarowanym wrogiem gejów i lesbijek".

[Przejście do części trzeciej.]
(t)

8 komentarzy:

  1. Super!

    Może i negatywność byłaby obecnie bardziej soczystym i mniej wytartym pojęciem niż "bycie poza", "różnorodność", queer czy nawet opór.

    Tutaj trzeba przeciwko komuś lub czemuś wystąpić, tego nie da się uniknąć. Ja występuję przeciwko mężczyznom, choć wcale nie znajduje to poklasku. A wy napiszecie, przeciwko komu wystąpicie?

    Negatywność i przemoc oddelegowana do "prywatnego" to oczywiście drugi biegun tej historii. Kapitalizm spycha nas do osobistej frustracji, dekadencji, destrukcji a nawet perwersji, czy jak się to komu bardziej objawiło.
    Nigdy do końca nie wiemy, czy wzruszyć ramionami, bo to bezproduktywne, czy się litować.

    A myśląc o zbiorowym sprzeciwie spoglądamy z obawą na widmo faszyzmu.

    Rekonfiguracja za sprawą negatywnej mocy: moim zdaniem nie moze w tej mocy zabraknąć porządku i pewnej rutyny.

    Potrzebujemy przyjaciółki po drugiej stronie biurka, które przytulone jest do naszego i pod którym splatają sie kable naszych komputerów.

    Potrzebujemy sprawnych czajników automatycznych i duzo wczorajszych plotek.

    Potrzebujemy ochłody. I sprawnych drukarek laserowych. Wtedy moc rażenia naszych długopisów będzie oszałamiająca.

    Potrzebujemy trochę stabilizacji w życiu, zeby naszą negatywność rozsądnie ukierunkować i zmieniać to, co trzeba gruntownie naprawić.

    Nie dla faszyzmu i nie dla dekadencji. Nie dla pozytywu i kapitału. Rutyna i ostry szpic długopisu w naszych rękach! Zadziała!

    OdpowiedzUsuń
  2. Poezja, Lily! Ale czy żądając sprawnych czajników i drukarek nie stajemy się, mimochodem, agentami kapitalizmu? Czy to nie jest kryptoreklama? I czy te splecione kable komputerów nie obiecują nam cyberseksualnych, aspołecznych rajów? I czy szpic długopisu nie jest zbyt falliczny jak na zagorzałego antymaskulinistę i mizoandryka?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo to nie jest żadna poezja i nie o brzdęk epitetów się tu rozchodzi!

    Ja opowiadam się za biurokratycznym zwrotem oraz za wykluczeniem mężczyzn. Jeśli ubieram to w jakąś stylistykę, to tylko ze względu na to, iż jest to nieuchronne w języku. Najbardziej jednak podpisuję się pod zapisem naskórkowej reakcji zwanej "ochłodą", dającej rozkosz niespodziewanej bryzy. Dykretny chłód biurokracji...

    A jeśli seks, to wyłącznie cyberseks! (precz z innym seksem)!

    Zaś ciebie proszę o post scriptum: negatywnie wobec kogo/czego? komu się sprzeciwiasz?
    Pisząc o queerze albo różnorodności łatwo się temu wymknąć i powiedzieć, że nikt nie jest na minusie. Ale jeśli mówimy o drodze negatywnej, to nareszcie nie da się tego pominąć...

    OdpowiedzUsuń
  4. A co do tych czajników, to proszę, żadna metafora, tylko stoliczku nakryj się!

    http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const=1&dzial=3822&id=230607&typ=news

    Zamówienie zostało zrealizowane. Pokazywali dziś w dzienniku te czajniki kupione w zapas jeszcze przed końcem roku po starej stawce vat :P

    OdpowiedzUsuń
  5. dorwali się do koryta z kawą i żłopią!

    ps przecież ciągle piszę, przeciwko czemu jest queer! (przynajmniej w moim autorskim wydaniu) -- przeciwko faszyzmowi, przeciwko (neo)liberalizmowi (który spłaszcza różnicę), przeciwko kapitalizmowi (z tym oczywiście nie wszyscy queerowcy się zgodzą), przeciwko cementowaniu istniejącego porządku itd.

    OdpowiedzUsuń
  6. No nie do końca jest to jasne.

    Skoro umawiamy się, że próbujemy zastąpić takie pojęcia jak różnorodność, queer, opór czymś bardziej aktualnie namacalnym, to czy - w odpowiedzi na to - mozemy ciągle posługiwać się wyłącznie kategoriami neoliberalizmu, kapitalizmu i faszyzmu, by powiedzieć, czego nie chcemy?

    Weźmy nawet te dopalacze, czy jesteśmy za nimi, czy przeciwko nim?

    Czy jesteśmy za prezerwatywami, czy przeciw nim?
    (ja np. jestem przeciw)

    Czy jesteśmy za seksem czy przeciwko seksowi? (ja wiadomo)

    Ok, możemy dopowiedzieć, że każdy z tych obiektów to tylko tymczasowe symbole, jakieś węzły dyskursów publicznych, które koncentrują je wokół zamazywania genderraceclassowego kontekstu. Ale...
    Czy mamy to wyłącznie demaskować na poziomie meta, czy musimy jednak w pewnym momentach wyrazić sprzeciw własnie przeciw temu (lub za), co aktualnie jest na tapecie?


    Wiadomo, że dyskusje aktualne nie są czyste i w większości przypadków nie chcemy wspierać żadnej ze stron, która dorwała się do głosu, bo często grają nie fair. Wtedy wydaje się, że lepiej już przeczekać kolejną nową partię pseudolewicową, kolejny pseudolewicowy związek zawodowy, kolejny sklep pseudofairtradowy itd. Sam wielokrotnie nie mam odwagi bo wiem, że i odwaga nie ma tu nic do rzeczy, bo w co nie wejdziesz, to i tak będzie to obornik. A z hamletyzmem się w to przeciesz ładować nie będziemy i nie chcemy tego.

    Może więc - nalezy jednak precyzyjnie wyszukiwać konkretne i bardzo aktualne obiekty, którymi warto coś rozegrać. Kwestia dopalaczy - jak najbardziej, i to zostało na szczęście rozpisane i uchwycone w lot. Ale jak często pojawiają się tak ewidentne absurdy jak "walka z dopalaczami"? Zresztą nie chodzi tu aż o tak spektakularne dyskursy, bo one paradoksalnie najmniej orzą w świadomosci społecznej.
    A Galerianki? Prawnie nie było miażdżącej feministycznej krytyki tego miażdżąco nieprawdziwego i mizogynicznego filmu. Ale co tam krytyka, pokojowa manifa pod multiplexem: precz z tym pseudodokumentem i obrazem karykatury polskich kobiet i matek, karykatury mlodego pokolenia polaków i polek!

    Gejuchy z tapmadl: ty chłopczyco masz byc bardziej kobieca, a ty lala masz pokazać jaka jesteś twarda. Obie przy okazji są zmuszone do pokazywania... wszystkiego, w emocjonalnym i fizycznym aspekcie. Reakcja: a ty gejuchu jaki wolisz byc, kobiecy czy męski? Jak jesteś kobiecy, to ok, wezmą cię do programu zebys robił za gejucha. Ale jak idziesz na randke, to nienawidzisz ciot i jestes macho... Wykrzyczmy mu to na pudelku: Zdecyduj się wreszcie dupku!

    Takie i inne notatki z poradnika panny L.! :-) (Sorry że akurat tylko skandale medialne mi się nasunęły, ale co pudelkowe to walczyć na pudelku, co uliczne na ulicy itd. z pewnymi elementami przeplotu :-)

    wydaje mi się po prostu, że język powinien być bardziej mięsisty, trzeba umięsić nasze debaty. Zamiast pytać, czy znasz ciemne strony kapitalizmu i jakie one są na drugiej półkuli, można zacząć od tego, czy uprawiasz seks a) w domu, b) w akademiku, c) w klubie d) w ogóle cie na to nie stać. Skandal i rynsztok, sleaze, raunch, permanentne uniegrzecznienie debaty. Moze być offensive także i dla nas. Nieco mięsa frustracji i mięsa sprzeciwu.

    OdpowiedzUsuń
  7. tu się generalnie zgadzamy, Lily; jako filoZośka oczywiście wolę na ogół poruszać się w nieco bardziej abstrakcyjnych obszarach, ale przecież czasem zstępuję z Olimpu i piszę o czymś bardzo konkretnym; w każdym razie uważam, że należy się dobrze zastanowić, gdzie i jak mówimy NIE -- bo z łatwością wyobrażam sobie np. kontekst, w którym mówię, że jestem przeciwko "seksualności" (patrz manifest Hocquenghema); no i z całą pewnością jestem całym mięsistym sobą za zwiększaniem mięsistości -- jakem kryptohomowegetarianin!

    OdpowiedzUsuń
  8. No to nie wiem, czy tego umięsienia się doczekam :P

    Śliczny schabik był wczoraj w tesco po 10,99 i jeszcze ładniejsza szyneczka również w tej samej cenie. Ale to było wczoraj :P W czas kupiło się tego jakieś 3 kg, taki mały zapas, bo podobno weterynarze dostają za małe łapówki od ubojników i będą odmawiać wykonywania czynności, zeby dostać podwyżkę skądinąd.

    OdpowiedzUsuń