W jednym z krótkich filmów, które składają się na cykl Artura Żmijewskiego "Demokracje", ksiądz mówi z ambony (cytuję z pamięci): "Żono, bądź posłuszna swojemu mężowi. Mężu, opiekuj się swoją żoną". Nic nowego, oczywiście – właśnie w powtarzalności tego imperatywu (a już zwłaszcza w tak zrytualizowanym kontekście, jak nabożeństwo kościelne) leży jego regulująca moc, jego pozorna oczywistość. To nie jest, rzecz jasna, jakiś główny przekaz wypływający z projektu Żmijewskiego – o jego ważkich przekazach mądrzy ludzie napiszą jeszcze wiele mądrych tekstów.
Przytoczona scenka pokazuje jednak, jak bardzo "bycie dobrym" (a jest to, wbrew pozorom, bardzo normatywny osąd, którego stawką bywa często akceptacja wspólnoty lub wykluczenie z jej grona) zależy od pozycji w hierarchii władzy. Kiedy jest się w relacji podporządkowania (albo takie przynajmniej jest oczekiwanie społeczne), bycie dobrym oznacza pokorę i uległość, kiedy natomiast jest się w pozycji władzy, za "dobroć" uznaje się cechę, którą nazwałbym ze staroświecka "łaskawością" (w przeszłości był to np. "ludzki pan", a dzisiaj przykładem może być "dobry chłop, bo żony nie leje").
Dzień wcześniej obejrzałem "Antychrysta". Nie zamierzam wdawać się tu w jakieś wielkie rozważania; napiszę tylko, a propos powyższej obserwacji, że odebrałem film von Triera jako (między innymi) komentarz na temat zachodniej, judeo-chrześcijańskiej metafizyki dobra i zła. W metafizyce tej kobieta i tak zawsze wyląduje w pozycji "wspólniczki szatana", nosicielki zła, podczas gdy mężczyzna – jako nosiciel racjonalnej etyki – zawsze wygra jako "dobro". I nieważne, że bohater-psychiatra w swoim nowoczesnym, naukowym podejściu do terapii odrzuca kategorie "dobra i zła" i potępia, jak każe zdrowy rozsądek, XVI-wieczne procesy czarownic: w końcu przecież sam zabija żonę-czarownicę i dosłownie pali ją na stosie. Właśnie po to, by mogło zwyciężyć to bardzo dwuznaczne "dobro", które reprezentuje. (Zupełnie nie zgadzam się z tymi interpretacjami, które doszukują się w filmie mizoginii.)
Skunk Anansie (Skin) śpiewa w jednej z moich ulubionych piosenek: "I know 100 ways to be a good girl". Któż ich nie zna?
(t)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Generalnie zgadzam się z (t), zresztą (t) pisze tak zachowawczo, że trudno się nie zgodzić :) przynajmniej w moim odczuciu. Jednak mój głos, to nie głos narodu - a szkoda.
OdpowiedzUsuńKobieta od pokoleń jest "nośniczką" zła i mu (złu)towarzyszy, to ona skusiła Adama do grzechu, od którego zaczłęły się wszystkie nieszczęścia świata, a w procesie socjalizacji mocno ten stereotyp ugruntowano.
Mimo że działam na rzecz poprawy statusu kobiet, ich wizerunku społecznego, to czasem czuję się jak w krainie utopii.
Ale nie oddam się tak łatwo na spalenie, mimo wszystko - WALCZĘ.
WALCZ, KOBIETO, WALCZ!
OdpowiedzUsuńz zachowawczym pozdrowieniem - (t)
;)
straszne pierdoły i odgrzewane kotlety - ja pozdrawiam niezachowawczo :-)
OdpowiedzUsuń