poniedziałek, 21 września 2009

Adwokat diabła komentuje homo-związki

Trwa kampania na rzecz legalizacji związków partnerskich dla par jednopłciowych. Jedną z najbardziej widocznych inicjatyw w ramach tejże kampanii jest powstała ostatnio strona Wszyscy na Tak, na której można podpisać się pod petycją w rzeczonej sprawie. Wcześniej z podobną petycją wystąpiła Monika Czaplicka. Obydwie petycje odwołują się do gwarantowanych konstytucją praw obywatelskich. Inicjatywa "Wszyscy Na Tak" powołuje się ponadto na "standardy powszechnie przyjęte w Unii" (choć unika szczegółowych propozycji rozwiązań prawnych), natomiast petycja Moniki Czaplickiej podkreśla "dążenie do szczęścia" jako podstawowe prawo człowieka (jest to idea bliska amerykańskiej filozofii polityczno-prawnej).

Czy to wskutek jakiejś zapomnianej traumy z dzieciństwa, czy zbyt wielu przeczytanych książek, zawsze ogarnia mnie niepokój, kiedy spotykam się z retoryką typu "wszyscy ZA", "cały naród kocha Jolkę", "jedna racja – nasza racja" itp. Rozumiem "dopingujący" charakter podobnych haseł, próbę zmobilizowania apostołów Sprawy, ale mimo to mój niepokój niezawodnie powraca, czegokolwiek owe hasła by nie dotyczyły. To wcale nie oznacza, że jestem po prostu na NIE, niemniej w obliczu podobnej retoryki lubię odgrywać rolę adwokata diabła, chociażby po to, żeby niejako z kronikarskiego obowiązku odnotować różne punkty widzenia.

W tym przypadku powiem wprost: nie jestem entuzjastą instytucji małżeństwa, ani też "związków partnerskich", bo w ogóle nie jestem zwolennikiem sankcjonowania / uprzywilejowywania przez państwo takiego lub innego rodzaju związków. Znam też inne osoby, które do homo-związków podchodzą równie sceptycznie. Dążenie do legalizacji związków jednopłciowych jest oczywiście jednym ze strategicznych celów asymilacjonistycznej polityki środowiska LGBT, podczas gdy polityka odmieńcza albo "queerowa" występuje zwykle przeciwko asymilacji i "ujednolicaniu" relacji społecznych i międzyludzkich (patrz np. tutaj). Odmieńcy wcale nie chcą żyć i kochać "tak samo jak wszyscy", wolą raczej podkreślać różnicę i wielość. Nawet takie kategorie jak "geje" i "lesbijki" często okazują się dla nich za ciasne.

Taka odmieńcza polityka jest (być może z definicji) mniejszościowa, a nawet marginalna, bo przecież nie można ignorować, z wyżyn jakiegoś intelektualnego wyrafinowania, tej ogromnej większości gejów i lesbijek, dla których właśnie asymilacja (w tym również związki partnerskie) jest wymarzonym celem; nie wolno lekceważyć argumentów dotyczących dziedziczenia czy innych praw przysługujących formalnie zarejestrowanym związkom. Bynajmniej nie o wyżyny przeintelektualizowania chodzi, a właśnie o realnie żyjące osoby (jakkolwiek mało widoczne i mało słyszalne), które swoją życiową praktyką nie wpisują się w projekt związków jednopłciowych lub w inne podobne projekty z zakresu polityki asymilacji; osoby, które kwestionują przyjęte przez większość parametry "dobrego życia" i poszerzają zakres możliwych scenariuszy życiowych, a w ogólniejszym sensie – zakres wolności. Bo właściwie dlaczego np. życie "promiskuitywne" miałoby być gorsze (i gorzej traktowane przez państwo), niż życie w stabilnym związku? Od dawna odmieńcy praktykują odmienne formy związków, budują alternatywne wspólnoty; smutne byłoby zredukowanie całego tego bogactwa do jednej formuły rejestrowanego związku partnerskiego. (Warto przy okazji polecić lekturę "Krytyki Politycznej" nr 16-17, zatytułowanej "Jeśli nie monogamia, to co?")

Nawet jeśli uznać jakąś formę jednopłciowych związków partnerskich za strategiczny cel, to większość postulatów w tej kwestii pozostaje niezwykle umiarkowana, żeby nie rzec konserwatywna. Dlaczego tak niewiele osób domaga się, aby zmienić konstytucję i zredefiniować małżeństwo jako związek dwóch (a może kilku?) osób, niezależnie od płci? (Warto odnotować, że w serwisie Petycje.pl znalazło się odważne żądanie uznania homoseksualnych MAŁŻEŃSTW, a nie tylko związków, nawet w ramach obowiązującej konstytucji). Dlaczego prawie nie pojawia się żądanie prawa do adopcji dla par homoseksualnych? Jak pokazują badania, większa część środowiska LGBT jest z zasady przeciwna homoadopcji, a inni, którzy teoretycznie byliby za, w imię realpolitik wolą unikać tematu – "przynajmniej na razie".

Jeśli sztandarowym argumentem tego kierunku aktywizmu społeczno-politycznego jest dążenie do równości wszystkich obywateli, to wysuwane obecnie postulaty (przynajmniej te najbardziej widoczne) pozostają bardzo dalekie od realizacji owego naczelnego celu. Nawet wprowadzenie związków partnerskich dla wszystkich obywateli (także dla par heteroseksualnych) – choć wydaje się najbliższe idei równości – nie zmienia zasadniczo uprzywilejowanej pozycji małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny (zwykle, choć niekoniecznie, heteroseksualnych). Nagłaśniane obecnie postulaty brzmią tak, jakby wysuwała je haszkowska Partia Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa.

To dziwne, że tak silne ukierunkowanie polityki LGBT na kwestię legalizacji związków przypada na czas, kiedy coraz więcej osób heteroseksualnych jest coraz bardziej rozczarowanych instytucją małżeństwa (o czym można przeczytać np. tutaj). Gdyby istniały odpowiednie badania, bylibyśmy pewnie zaskoczeni procentem małżeństw zawieranych nie z przekonania, lecz ze względów praktycznych. System prawny, a także "prawa rynku", potrafią skutecznie wymuszać zawieranie małżeństw; niekiedy dotyczy to także osób homoseksualnych, decydujących się zawrzeć "białe małżeństwo", a w przyszłości może dotyczyć również par jednopłciowych.

Dlaczego zatem, pomimo sprzeciwu wobec polityki asymilacji, skłonny byłbym poprzeć homo-związki i/lub homo-małżeństwa? Oprócz pokornego uznania "woli ludu", do poparcia takiej zmiany prawnej skłania mnie ogólniejsza filozofia życiowa, która – uznając potrzebę stabilności – stawia przede wszystkim na zmianę jako jedną z najważniejszych zasad życia społecznego i psychicznego. Legalizacja homo-związków może potencjalnie prowadzić do twórczego kryzysu instytucji małżeństwa w ogóle (tak tak, wiem że to woda na młyn różnych terlikopodobnych konserwatystów), może stworzyć nowe parametry życia społecznego. Już otwiera: oto amerykańska organizacja Pro-Polygamy, powołując się na legalizację homo-małżeństw w niektórych stanach USA, rozpoczęła kampanię na rzecz legalizacji poligamii. Jeśli popieram (bez entuzjazmu) ideę homo-związków i/lub homo-małżeństw, to nie jako cel sam w sobie, ale jako krok w "inną stronę", jako nowe otwarcie, jako kolejną próbę "rozszczelniania systemu".

Sporo hałasu zrobiło się ostatnio wokół dość żałosnego rysunku satyrycznego w "Rzeczpospolitej" z kozą w roli głównej. Grupa działaczy LGBT nie podzielająca poczucia humoru autora rysunku (i redakcji Rzepy) potraktowała sprawę bardzo poważnie i, poczuwszy się zniesławiona, postanowiła pozwać dziennik do sądu. Cała akcja, której nadano kryptonim "Nasza Sprawa", wywołała w środowisku LGBT mieszane uczucia, nie wszyscy przyjęli ją z entuzjazmem. Dystansowałem się powyżej do argumentów typu "nasza racja = jedyna racja"; podobnej argumentacji użył jeden z inicjatorów "Naszej Sprawy", oskarżając w swoim płomiennym tekście przeciwników akcji o zniewolenie umysłowe i zinternalizowaną homofobię; ta retoryka została jednak szybko zauważona i wytknięta w niektórych komentarzach. A przecież z odmieńczego punktu widzenia całą sprawę można potraktować zupełnie inaczej: wbrew intencjom autora rysunku, można jego przekaz wykorzystać "na naszą korzyść" i dostrzec w nim metaforę nieprzewidywalnych zmian, do których w przyszłości może prowadzić legalizacja związków jednopłciowych. Nie postuluję, rzecz jasna, dosłownego odczytania tej kiepskiej satyry (czyli walki o legalizację związków zoofilskich); postuluję raczej satyryczne, a przynajmniej subwersywne odczytanie satyry. I owszem, legalizacja homo-związków może w przyszłości prowadzić do dalszych zmian prawnych i społecznych – zmian, które dla konserwatystów (ale nie dla odmieńców) są równoznaczne z "końcem cywilizacji". Drżyj, konserwo! Już dziś mówi się poważnie o prawach robotów – być może w nie tak odległej przyszłości ustawodawcy będą musieli zmierzyć się z kwestią związków między ludźmi i robotami? A prawa klonów? ("Już chyba całkiem mu odbiło", pomyśli czytelnik/-czka. "Toż to czyste science fiction!")

Zdaję sobie sprawę, że moje argumenty nie trafią do większości "zdroworozsądkowych" czytelniczek/-ów, a wręcz mogą im się wydać dziwaczne, wydumane i abstrakcyjne. W demokracji liczy się przede wszystkim arytmetyka, a nie wysublimowane uzasadnienia: liczy się to, czy podpiszę petycję, czy nie; czy nacisnę guzik "za" czy "przeciw". Mimo to chciałbym, żeby te argumenty zaznaczyły swoją obecność w przestrzeni publicznej. Choćby w imię różnorodności, teraźniejszej i przyszłej.
(t)

8 komentarzy:

  1. Mój drogi (t), wybiegłeś dość odlegle swoim wyrażaniem myśli w sprawie, jakieś utopijne myślenie Cię dopadło, jakbyś się naczytał Morusa i Lema, ale kocham ten Twój styl.
    Twoja wierna czytelniczka Janina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy coś dodać, czy coś ująć?

    Na pewno nie ująć. A co dodać?

    No cóż, ja nawet nie wiem, jak to jest wychowywać się w małżeństwie, i wcale tego nie żałuję. Nie jest to moim przeżytym doświadczeniem.

    Kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy mówią o tym i popierają to, gdyż uważają to za jakiś cel strategiczny, no ale nie odwołują się do swoich doświadczeń, to jakoś nie ufam im, puszczam mimo uszu.

    A moje doświadczenie jest takie, że nie doświadczyłem tego, a w zamian za to byłem kilka razy w dzieciństwie na krawędzi napiętnowania z tego powodu. Na krawędzi, więc czułem, ze mogę zostać z tego powodu wykluczony.

    Chyba dlatego nigdy nie będę zbyt ufny wobec idei związków, nawet gdy ktoś traktuje je instrumentalnie.

    A z drugiej strony nie podobało mi się też, co mówila Szyszkowska, gdy, odwołując się do uniwersalistycznych kategorii, chciała homoseksualistom "zwrócić" godność i "wyjątkowy charakter" cywilnie konsekrowanego związku.

    Dlaczego znowu ktoś (nawet osoba, którą lubię i cenię) chce mi zwrócić (restytuować we mnie) to, czego nie miałem ani nie potrzebowałem?


    Wiesz lajt, to, co tu napisano, to nie jest myślenie utopijne.

    Dla mnie bardzo liczy się pytanie, dlaczego ktoś "zwraca" mi coś, co nie jest moim doświadczeniem. Oczywiście mozna to ująć inaczej, że daje mi tylko możliwość i że mój wybór będzie bogatszy... ale co zrobić z tym, że ja nie chcę po to sięgać?

    OdpowiedzUsuń
  3. W żaden sposób nie neguję rozważań (t), w działaniach "dziś" należy myśleć o skutkach "jutro" .
    Zastanawiam sie tylko dlaczego jakaś grupa reprezentatywna, chcąca zmiany w obrębie usankcjonowania związków jednopłciowych nie miała by mieć zasadnego działania i, że powinna myśleć o ewentualnych skutkach dla innych. Działania na rzecz zawiązków jednopłciowych, na pewno otworzą szerzej drzwi dla kolejnych spraw. Jasne, że można załatwić wiele za tzw. jednym zamachem "wszystko dla wszystkich", ale taka grupa jak widać się nie pojawiła - za małe lobby w tej sprawie.
    Ja, jestem zwolenniczką rewolucji:), ale cieszę się, że chociaż tyle się dzieje, że nasze szafy się pootwierały, a teraz będziemy je dekonstruować :)
    Lily, Pani Szyszkowska jak zwylke w swojej poczciwości chciła być miła, pewnie nie pomyślała, że są tacy którym "zwracanie" czegokolwiek nie jest potrzebne lub mają je w głebokim poważaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem, lajt, ja bardzo ubolewam, że nie mamy realnego ruchu na rzecz konkubinatów dla wszystkich, ruchu biseksualnego, grupy, która forsowalaby wspólnie inne rozwiązania. Niestety.


    Nie zgadzam się natomiast zupełnie, że związki partnerskie otworzą drzwi na inne sprawy. Moim zdaniem może być wprost przeciwnie, czego przykładem są kraje zachodniej europy, w której różnorodność jest wyłącznie fasadowa a życie na codzień nie różni się tak bardzo od tego, co mamy w polsce.

    Moim zdaniem to właśnie skupienie sie w pewnym momencie na tak normatywnym priorytecie jak legalne związki doprowadziło do dlugiej fali marazmu i rozczarowania. Bezradności. Niestety polska wraz ze swoim ruchem lgbt zmierza dokładnie w kierunku takich krajów jak niemcy.


    No ale po co mam się czepiać. Nie mamy ruchu walczącego o prawo do publicznego seksu, nagości na życzenie, legalnej prostytucji, refundowanych stosunków płciowych (oczywiście za zgodą sex workera podpisującej/ego każdorazowo kontrakt z Narodowym Funduszem Seksu), wprowadzenia koedukacyjnych toalet obok tych, ktore są, wykreślenia z dowodów osobistych i innych dokumentow urzędowych w ogóle płci (po co komu ta kratka m-k? wtedy zniknęłaby też bariera zawierania związkow, skoro zgłosiłaby się do urzędu para z dowodami bez płci! ;-) ) i innych o wiele radykalniejszych postulatów.


    Jestem pesymistą. Niech będzie, że jeśli nie teraz, to za pięć lat dajmy na to będą te związki w polsce. Tak czy inaczej to oznacza, że przez następnych 15 lat minimum nie pojawi się żaden silny ruch na rzecz jakichkolwiek realnych zmian, i to nie dlatego, że sejm tego nie przełknie, tylko dlatego, że ludzie padną ofiarą normatywnej pułapki i będą się dalej śmiać z marnego poczucia humoru QaF i L-w, popijając to obowiazkowym kremem na zmarszczki skomponowanym specjalnie dla tzw. tolerancyjnego społeczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma rady, musimy założyć Towarzystwo Krzewienia Wolności Obyczajowej, Lily! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Nie ma rady, musimy założyć Towarzystwo Krzewienia Wolności Obyczajowej, Lily! :)"
    jestem za, oby tylko składki nie były za wysokie :-D

    OdpowiedzUsuń
  7. Kancelaria Chmurski i Trzebiatowski www.chmurski.com.pl/ - było warto! Wygrałem kolejną rozprawę. broniła mojego brata na wielu rozprawach, właśnie został uniewinniony!

    OdpowiedzUsuń
  8. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń