Przykłady można by mnożyć – chociaż o wielu nigdy się nie dowiemy, ponieważ ich płciowy / seksualny charakter jest skutecznie wymazywany z przestrzeni publicznej. Kiedy słyszymy o samobójstwie nastoletniej osoby, o pobiciu, gwałcie lub zabójstwie, możemy tylko po omacku zgadywać, za iloma z tych nieszczęść stoi mizoginia lub homofobia otoczenia i samych oprawców. Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o tych przypadkach jako o jednostkowych zdarzeniach, a ogromna część społeczeństwa nie patrzy na nie jako na symptom szerszego problemu. Wszyscy chyba pamiętamy, jaka burza podniosła się w mediach po wypowiedzi prof. Magdaleny Środy, kiedy w grudniu 2004 r. wskazała na związek przemocy wobec kobiet z wzorcami kulturowymi, które akurat w Polsce są silnie oparte na wartościach katolickich.
"Nie jestem potworem" – powtarzał w sądzie "potwór z Amstetten". Zamknięcie Josefa Fritzla w klatce z napisem "potwór" jest gestem samoobrony społeczeństwa, które przecież składa się z "dobrych ludzi", a nie potworów. Ale ja patrzę na przykład Fritzla nie z punktu widzenia jakościowego (zgodnie z którym Fritzl jest zasadniczo różny od wszystkich innych mężczyzn – jest "potworem" właśnie), ale ilościowego (jego zachowania nie są zasadniczo różne od wzorców męskich zachowań obecnych w społeczeństwie – choć w jego przypadku przybrały skrajną, patologiczną postać). Mężczyzna ma być przecież opiekunem i protektorem kobiety, ma ją chronić – co oczywiście z założenia nadaje mężczyźnie pozycję władzy, daje mu możliwość decydowania o losie kobiety. Mężczyzna ma prawo "posiadać" kobietę. Dotyczy to ojców i mężów, ale także szacownych polityków i politykierów, ambitnych "mężów stanu".
W sprawie Fritzla uderza jakaś zwyczajność, codzienność, banalność samego Fritzla i jego małomiasteczkowego otoczenia. To był przecież miły starszy pan, dobry sąsiad. Napisałem już gdzie indziej (pisząc o kilku podobnych sprawach) i pozwolę sobie powtórzyć:
I to mnie w tych historiach fascynuje: wystarczy zadrapać naskórek szacownej codzienności, wystarczy zejść do piwnicy albo otworzyć zamrażarkę, a tam – w całej swej bezwstydnej banalności – szczerzy się do nas makabra.Bo przy całej swojej "sensacyjności" i zgrozie, sprawa Fritzla jest paradoksalnie zwykłą, codzienną sprawą – sprawą z sąsiedztwa, albo wręcz z własnego podwórka. Ta sprawa jest, i powinna być, nam bliska.
Czy Fritzl reprezentuje wszystkich mężczyzn? Nie, zdecydowanie – i na szczęście – nie. Ale nie zmienia to faktu, że pewne wzorce męskości, które można uznać za szkodliwe, funkcjonują w kulturze i mają się dobrze. W razie czego są zawsze pod ręką. Przemoc wobec kobiety albo odmieńca, ich upodlenie, nie są oficjalnie dozwolone, ale pewien model męskości niejako podskórnie zachęca "prawdziwych mężczyzn" do takich zachowań. Zachowania te mają najczęściej charakter werbalny i symboliczny, ale potencjalnie w każdej chwili mogą przenieść na sferę fizyczną, cielesną. Nie znamy dnia ani godziny.
Różnego rodzaju przemoc wobec pewnych kategorii ludzi jest strukturalnie wpisana w nasze relacje społeczne, wzorce kulturowe, a nawet w naszą konstrukcję psychiczną, nabytą podczas wychowania i socjalizacji. Ten system wzorców kulturowo-społecznych jest tak znaturalizowany, tak oczywisty, że wielu z jego elementów zupełnie nie dostrzegamy, tak jak ryba nie dostrzega wody, w której się porusza. Im dłużej patrzę na omówioną we wpisie z 20 marca fotografię przedstawiającą pocałunek na Times Square, tym bardziej widzę w niej pochwałę gwałtu – w biały dzień, na środku ulicy. I na okładce wysokonakładowego czasopisma. Wiem, że dla dużej części czytelników takie odczytanie to gruba przesada, wykraczająca daleko poza granice "zdrowego rozsądku". A dla mnie najbardziej niepokojąca jest właśnie ta łatwość, z jaką ta i wiele innych kulturowych reprezentacji narzuca się nam jako niewinna, oczywista i właściwa, wypychając każdą inną reprezentację poza nawias "zdrowego rozsądku".
(Historia Fritzla jest po prostu makabryczna, ale czy makabra nie ustąpiłaby miejsca grotesce, gdyby to Pani Fritzl uwięziła swojego syna i zmuszała go do seksu?)
Kultura (i wszystkie towarzyszące jej instytucje społeczne i polityczne) reguluje relacje społeczne, tożsamości płciowe czy zachowania seksualne – i robi to w taki sposób, że wydają się one naturalne i oczywiste. Tak bardzo oczywiste, że aż niewidoczne. Wszystko, co ten rzekomo "naturalny" porządek kwestionuje, pozostaje skandalem. Zachowanie Fritzla wynika po prostu z jego choroby psychicznej, ale parada odmieńców seksualnych zagraża podstawom cywilizacji. Lépine nie jest zagrożeniem dla systemu, ale feministki tak.
Nie bójmy się myśleć systemowo.
(t)
Myślenie "szeroką perspektywą" nigdy nie było domeną tego społeczeństwa, ale, ale...było trochę zrywów wolnościowych.
OdpowiedzUsuńPanie T. sugeruje pan zryw intelektualny uśpionych szarych komórek, przeciętnego Kowalskiego?
Matko Boska, z którego bądź kościoła!! REWOLUCJA!!
Przepraszam, ale jakoś nie wierzę, że to społeczeństwo nauczy się samodzielnie myśleć, ale działajmy, nie bądźmy tylko narzekajacy :)
Pozdrawiam ideologicznie.
jak każda umiejętność, także myślenie krytyczne to rzecz wyuczona, a nie wrodzona; więc prędzej czy później... miejmy nadzieję... ;)
OdpowiedzUsuń...nie tę lichą, marną,
OdpowiedzUsuńCo rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera."
:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń