wtorek, 28 kwietnia 2009

o faszyzmie, bo nigdy dość

Wyraz "faszyzm" stał się dziś szybką, poręczną obelgą (niedawno np. pewien kiepski publicysta, którego nazwiska nie warto nawet wymieniać, wykazał się nie lada dowcipem, nazywając gejów "formacją faszystowską"). Zaciera się krytyczna zawartość tego terminu, jego przerażająca -- ale i potencjalnie regenerująca -- siła. Dlatego postanowiłem spisać kilka (jakkolwiek niepowiązanych i w sumie mało odkrywczych) myśli na temat faszyzmu. Mam nadzieję, że do tematu jeszcze wrócę, a tymczasem z góry przepraszam za brak konkluzji.

1. Najważniejszym zadaniem etycznym wszelkiej polityczności (także tej zawartej, z natury rzeczy, w działaniach kulturowych czy akademickich) jest przeciwstawienie się faszyzmowi.

2. Faszyzm to przede wszystkim zakochanie się we władzy. A także zakochanie się w spektaklu władzy, w spektaklu siły i świetności. Władza uwodzi.

3. Dać się uwieść może zarówno ten, który władzę posiada, jak i ten, który gorliwie władzy się poddaje.

4. Władza jest czasem namacalna jak policyjna pałka, a czasem nieuchwytna jak nowa mutacja wirusa. Władza potrafi przenikać.

5. "Cała prawda całą dobę"?? Faktyzm też może być formą faszyzmu.
(t)

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

konsumentem być

Zadzwoniła do mnie niedawno przedstawicielka operatora komórkowego z doskonałą ofertą. Za jedyne trzydzieści parę złotych miesięcznie mogę zostać objęty ubezpieczeniem, dzięki któremu ktoś tam będzie spłacał za mnie rachunki za telefon, gdyby zdarzyło mi się stracić pracę. Kiedy odpowiedziałem, zwyczajnie i po prostu, że oferta mnie nie interesuje, pani niemal karcącym tonem zapytała "A dlaczego?" Zdębiałem i w pierwszej chwili miałem ochotę odpyskować "BO TAK!", ale że jestem grzeczny człowiek (nad czym często boleję), zacząłem się jakoś wymijająco tłumaczyć i czem prędzej zakończyłem rozmowę.

W jednej krótkiej rozmowie pani funkcjonariuszka korporacji najpierw próbowała żerować na moim lęku (który – jeśli go sobie jeszcze nie uświadamiam – należy we mnie wzbudzić), a potem subtelnie igrała z moim poczuciem winy (jak można nie skorzystać z tak doskonałej oferty?!). Neoliberał powiedziałby, rzecz jasna, że "produkt", który mi zaproponowała, jest świetną odpowiedzią rynku na trudne czasy, a pytanie "dlaczego?" służyło badaniu oczekiwań konsumenckich, żeby tym lepiej dostosować produkt do potrzeb rynku.

Podobnie ma się sprawa z "personalizowaniem" Google'a, profilu na Facebooku albo konta na Amazonie. Uczynne serwisy – analizując moją wcześniejszą aktywność – podsuwają mi świetne oferty, podpowiadają, co może mnie zainteresować. Czyż to nie cudowne? Oto rynek pada mi do stóp i dostosowuje się do moich potrzeb. To już nie jest prehistoryczna filozofia rynkowa, która masowy produkt adresowała do równie masowego konsumenta. Oto w późnym kapitalizmie nastała era daleko posuniętej indywidualizacji. Ten produkt opracowaliśmy specjalnie z myślą o Tobie, Słonko!

Więc o co mi chodzi? O to, że taki tam Amazon czy inny farmazon tworzy sobie i stabilizuje profil mojej osobowości – i to wyłącznie na podstawie "martwego naskórka" moich wcześniejszych zachowań. I o to, że wolność ograniczana jest do wolności wyboru produktu oferowanego mi przez ten czy inny serwis. A przecież ja próbuję nieustannie wymykać się sobie i swoim upodobaniom, szukam rzeczy NIEPODOBNYCH do tych, które już znam. Być może takich, które wczoraj wcale mi się nie podobały, a dzisiaj zawładnęły moją wyobraźnią.

Jest to w jakimś sensie kwestia zawężania pola widzenia, ograniczania otwartości na inność – tę nieprzewidzianą, nieproszoną, nie dającą się wywieść z niczego, co było wcześniej.

Konsument może co najwyżej czekać na nowy model iPhone'a. A ja czekam na Zdarzenie.
(t)

czwartek, 16 kwietnia 2009

pożar hotelu a logika kapitalizmu

W nocy z niedzieli na poniedziałek w pożarze hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim zginęły 22 osoby. Różne są relacje odnośnie przyczyn pożaru; jedne/jedni mówią, że spowodowała go wadliwa instalacja elektryczna. Krążą również informacje, że dwa lata temu hotel ten był przeznaczony do rozbiórki. Że był w opłakanym stanie.

Zewsząd na ofiary spływają fundusze, finanse, pieniądze. Rząd podarował, jak się pisze, milion złotych ofiarom pożaru. Ciekawe, że nikt się nie przejmował ani tymi ludźmi, ani stanem budynku, w jakim przez tak długi okres mieszkali. Hotel był. Nieważne, że kiepskiej jakości pod względem techniczno-instalacyjnym. Tak długo, jak spełniał swoje zadanie „taniej” przechowalni, tak długo był wygodny, a wszelkie niedociągnięcia zbywano powierzchownymi naprawami, idąc po jak najmniejszej finansowej linii oporu.

Takich hoteli, takich budynków, takich warunków, takich tragedii jest dużo. Są rezultatem logiki kapitalizmu.

To jest właśnie ta perfidna logika kapitalistycznego systemu – akumulacja kapitału, trzepanie jak największej kasy.

Cel: pieniądz (trzymanie kasy). Środek: każdy środek (hotel) jest dobry, byle by nie był za drogi w utrzymaniu. Środek przestanie funkcjonować, znajdzie się następny. Odprawi się symboliczny spektakl (żałobę / sypnie pieniądze poszkodowanym). Powzdycha.

Jeden wątek się skończy. Zacznie się następny w tym przykrym i nieludzkim scenariuszu kapitalizmu. Kapitalistycznej matrycy produkującej logikę, która zainteresowana jest bardziej skutkami kapitalistycznych praktyk. Której włącza się mechanicznie pstryczek „zainteresowanie” w momencie, kiedy wypali się jeden ze środków machiny kumulacji kapitału, a to „zestarzenie się materiału” zostanie nagłośnione w tej medialnej kulturze spektaklu. Logika ta nie jest od krytycznej kontroli, nadzoru nad tym, w jaki sposób ten środek jest eksploatowany / wykorzystywany przez kapitalistycznego behemota; jest przecież częścią dyskursu i praktyki kapitalizmu.

Nie dajmy się tej logice.
(r)

piątek, 10 kwietnia 2009

okolicznościowo

Jak nie znacie, to poznajcie, a jak znacie, to posłuchajcie jeszcze raz! (Ze specjalną dedykacją dla wszystkich zatwardziałych chrześcijan świata.)



(t)

czwartek, 9 kwietnia 2009

O (porno)edukacji, polemicznie

Jest parę kwestii, które chciałbym poruszyć; refleksja ta związana będzie z krytyką mojego tekstu o pornografii, która miała i ma miejsce na portalu www.lewica.pl.

(1) Ten wpis poświęcę kwestii edukacji. Czy edukacja i uświadamianie w opresyjności pewnych praktyk społeczno-kulturowych zawsze już muszą być zaplątane w lepką sieć „oświeceniowego” liberalizmu, na który pozwolić sobie mogą wyłącznie jednostki „oświecone”, z wyższej klasy społecznej? Jeśli przekreślimy edukację i uświadamianie jako narzędzia liberalne, które, przemilczając całą materialną rzeczywistość (tutaj: „utowarowienie” intymności międzyludzkiej, wyzysk kobiet-prostytutek czy kobiet-aktorek porno; instalowanie „kobiety” przez androcentryczny kapitalizm na gorszej pozycji w sensie ekonomiczno-społecznym), starają się czarować język i wdają się w jakieś abstrakcyjne dywagacje nad dosyć – jakby to nazywał materialistyczny feminizm – „przyziemnymi” i uwłaczającymi ludzkiej godności praktykami, to co nam pozostaje, jakie narzędzia, za pomocą których można by zreorganizować opresyjne praktyki, znieść ich opresyjność, zmienić kulturę danego społeczeństwa na bardziej równościową i wolnościową? Oczywiście, mam świadomość ułomności „oświeceniowego”, liberalnego dyskursu edukacji obywatelskiej. Bo gdyby za pomocą edukacji i uświadamiania można byłoby znieść wszystkie sposoby opresji i dyskryminacji, to już dawno żyłybyśmy / żylibyśmy w świecie idealnej utopii. Bez antysemityzmu, bez homofobii, bez transfobii, bez mizoginii. Zdaję sobie sprawę z Lyotardowskiej niekompatybilności dyskursów / światopoglądów / pewnych heurystycznych struktur ideologicznych, za pomocą których interpretujemy kulturę. Co oznacza ta Lyotardowska niekompatybilność dyskursów? To, że choćby nie wiem, jak długo dyskutowały ze sobą Kazimiera Szczuka i Anna Sobecka, to i tak żadnej z nich nie udałoby się przekabacić drugą na swoją stronę.

Jeśli porzucimy edukację i uświadamianie, w jaki sposób więc zmotywować społeczeństwo, a przynajmniej jakąś jego część, mniejszą lub większą, do zniesienia opresyjności pewnych praktyk? Czy sposobem jest zniesienie tych praktyk – czyli, w tym wypadku, pornografii? I czy taki zakaz naprawdę doprowadziłby do zaniku przemocy, opresji, wyzysku kobiet-aktorek porno? Oczywiście, że nie.

Jakiś czas temu pewien filozof zwierzył mi się, że, pomimo że rozwinął krytyczną świadomość kulturowych szablonów „kobiecości” i „męskości”, heteronormatywności i kształtowania pragnień i zachowań na mańkę kapitalistyczno-neoliberalną, nie stara się „uświadamiać” i „edukować” swoich dzieci, bo nie chce, cytat, „żeby cierpiały”. Jego kolega dorzucił, że edukacja jest już zawsze ideologiczna; że przekazuje pewne określone ideologicznie wartości i dlatego jest „podejrzana”. Wniosek był taki, że należy wstrzymać się z edukacją / uświadamianiem ze swojej subiektywnej pozycji, bo jest to wprowadzanie zamętu do umysłu jednostki, która to przecież powinna „bezstronnie”, „świadomie”, „niewarunkowana”, wybrać dla siebie „odpowiednią”, „najbardziej optymalną”, opcję życiową, związek, sposób na bycie czy życie z kimś. Trawestując Freuda, wychodzi na to, że to „świadomość”, „bycie świadomą/-ym” jest źródłem cierpienia. Jest to co najmniej, moim zdaniem, paradoksalne. I to jest dopiero naiwne liberalne podejście, traktujące jednostkę jako autonomiczny, samosprawczy podmiot, zawieszony w próżni ideologicznej.

Ale jeśli, jak chcieli tego wyżej wspomniani filozofowie, odetniemy edukację i uświadamianie jako przydatne narzędzia, to wystawiamy się, na przykład, na dominujące reprezentacje tożsamościowe „męskości” i „kobiecości”, które – z braku innych alternatyw oraz braku wiedzy o ich kulturowej genezie – wydają się nam nieodzownym składnikiem „dobrego życia”, „właściwego życia”.

Bo tutaj nie chodzi o to, że dla nas, radykalnych feministek, radykalnych feministów, radykalnych lewicowców, istnieje jakaś transhistoryczna Prawda przez duże „p”, do której my – jako feministki i feminiści, i radykalni lewicowcy – mamy dostęp, a poza nami są „ciemne masy”, które postępują, jak postępują, bo nie mają „wiedzy”; bo nikt im jeszcze nie powiedział, co jest „właściwe”; bo nikt ich jeszcze nie nauczył odróżniania „dobra” od „zła”. I jak ktoś/-sia im to uświadomi, to będzie nagle „pyk!”, „oświeci” ich i wszystko stanie się „jasne”. To nie tak. Jestem przeciwny takiemu pomysłowi na edukację. Jest on bowiem nie tylko naiwnie liberalny, ale i obrzydliwie imperialistyczny.

Ja byłbym za taką koncepcją edukacji i uświadamiania, która krytycznie eksponuje i pokazuje różne rodzaje praktyk seksualnych, narracji tożsamościowych, dyskursów, dokonując krytycznego oszacowania ich reperkusji i skutków, ich plusów i minusów; która zawierałaby w sobie krytyczną debatę/refleksję nad nimi. Czyli: krytyczne przedstawienie różnych opcji, wyborów, stylów, praktyk seksualnych, narracji tożsamościowych, pomysłów na bycie z drugą osobą czy też osobami, itp. Dać jednocześnie jednostce możliwość eksperymentowania z wyżej wymienionymi, pogłębiania doświadczenia, przy jakiejś tam krytycznej, większej lub mniejszej, „świadomości” „konstruktywizmu” tychże, ideologii, które je tworzą czy skutków ich działań.

Uważam, że zakazy nie są w stanie zmienić czy wygasić pewnych społecznie i kulturowo egzekwowanych zachowań czy praktyk, które dyskryminują i są opresyjne względem jakiś grupy społecznej, dyskursu czy praktyki. O wiele krytycznie sensowniejszym rozwiązaniem wydają się po prostu próby krytycznego wpływania na te zachowania czy praktyki – w różny sposób, również przez język, edukację, uświadamianie; próby te muszą w końcu doprowadzić w jakimś tam stopniu do przemyślenia, a co za tym idzie jakiejś modyfikacji, tych zachowań i praktyk u jakiejś grupy osób. Co się następnie przełoży na kompozycję reprezentacji takiego zachowania czy praktyki w sferze publicznej czy społecznej przestrzeni kulturowej. Powstanie jakościowo„nowa” praktyka bądź „nowe” zachowanie, które z czasem (będąc poddawane kolejnym reinterpretacjom/desemantyzacjom) nadwyrężą, przygaszą, zdetronizują tą dominującą, opresyjną praktykę czy normatywne zachowanie.

(r)

wtorek, 7 kwietnia 2009

z muru, mimochodem


… bo naród może istnieć tylko w warunkach wojny – nieustannej walki z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym. A role kobiet i mężczyzn są w tej walce ściśle określone, bezdyskusyjne, święte: mężczyźni umierają za naród, kobiety rodzą nowych wojowników. Niebezpieczny jest ten miłosny taniec ze śmiercią, którego mistrzami byli naziści.

A może przy okazji ktoś pomoże mi zidentyfikować przedmiot, który kobieta trzyma w ręku? Mnie najbardziej przypomina to to pióro, ale jaka niby miałaby być symboliczna wymowa tegoż? Ostatnie pióro z kupra dumnego orła?
(t)

środa, 1 kwietnia 2009

Nasz bliźni Fritzl

Po tym, jak w grudniu 1989 r. Marc Lépine zastrzelił 14 kobiet i 4 mężczyzn na Politechnice w Montrealu, a następnie popełnił samobójstwo, znaleziono przy nim list pożegnalny, w którym oskarżał feministki o zrujnowanie mu życia, w związku z czym postanowił "wysłać feministki do ich Stwórcy". Większość mediów przedstawiała to wielokrotne zabójstwo jako odosobniony akt szaleńca, ignorując lub umniejszając jego "genderowy" aspekt, jego powiązanie z ogólnym porządkiem społeczno-kulturowo-politycznym. Jak napisałem we wpisie z 16 marca, polskie media zareagowały podobnie na incydent w szkole w Rykach, ignorując zupełnie kwestię homofobii. Oczywiście skala tych wydarzeń nie jest porównywalna, ale ślepota mediów (i w dużej części całego społeczeństwa) – jak najbardziej.

Przykłady można by mnożyć – chociaż o wielu nigdy się nie dowiemy, ponieważ ich płciowy / seksualny charakter jest skutecznie wymazywany z przestrzeni publicznej. Kiedy słyszymy o samobójstwie nastoletniej osoby, o pobiciu, gwałcie lub zabójstwie, możemy tylko po omacku zgadywać, za iloma z tych nieszczęść stoi mizoginia lub homofobia otoczenia i samych oprawców. Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o tych przypadkach jako o jednostkowych zdarzeniach, a ogromna część społeczeństwa nie patrzy na nie jako na symptom szerszego problemu. Wszyscy chyba pamiętamy, jaka burza podniosła się w mediach po wypowiedzi prof. Magdaleny Środy, kiedy w grudniu 2004 r. wskazała na związek przemocy wobec kobiet z wzorcami kulturowymi, które akurat w Polsce są silnie oparte na wartościach katolickich.

"Nie jestem potworem" – powtarzał w sądzie "potwór z Amstetten". Zamknięcie Josefa Fritzla w klatce z napisem "potwór" jest gestem samoobrony społeczeństwa, które przecież składa się z "dobrych ludzi", a nie potworów. Ale ja patrzę na przykład Fritzla nie z punktu widzenia jakościowego (zgodnie z którym Fritzl jest zasadniczo różny od wszystkich innych mężczyzn – jest "potworem" właśnie), ale ilościowego (jego zachowania nie są zasadniczo różne od wzorców męskich zachowań obecnych w społeczeństwie – choć w jego przypadku przybrały skrajną, patologiczną postać). Mężczyzna ma być przecież opiekunem i protektorem kobiety, ma ją chronić – co oczywiście z założenia nadaje mężczyźnie pozycję władzy, daje mu możliwość decydowania o losie kobiety. Mężczyzna ma prawo "posiadać" kobietę. Dotyczy to ojców i mężów, ale także szacownych polityków i politykierów, ambitnych "mężów stanu".

W sprawie Fritzla uderza jakaś zwyczajność, codzienność, banalność samego Fritzla i jego małomiasteczkowego otoczenia. To był przecież miły starszy pan, dobry sąsiad. Napisałem już gdzie indziej (pisząc o kilku podobnych sprawach) i pozwolę sobie powtórzyć:
I to mnie w tych historiach fascynuje: wystarczy zadrapać naskórek szacownej codzienności, wystarczy zejść do piwnicy albo otworzyć zamrażarkę, a tam – w całej swej bezwstydnej banalności – szczerzy się do nas makabra.
Bo przy całej swojej "sensacyjności" i zgrozie, sprawa Fritzla jest paradoksalnie zwykłą, codzienną sprawą – sprawą z sąsiedztwa, albo wręcz z własnego podwórka. Ta sprawa jest, i powinna być, nam bliska.

Czy Fritzl reprezentuje wszystkich mężczyzn? Nie, zdecydowanie – i na szczęście – nie. Ale nie zmienia to faktu, że pewne wzorce męskości, które można uznać za szkodliwe, funkcjonują w kulturze i mają się dobrze. W razie czego są zawsze pod ręką. Przemoc wobec kobiety albo odmieńca, ich upodlenie, nie są oficjalnie dozwolone, ale pewien model męskości niejako podskórnie zachęca "prawdziwych mężczyzn" do takich zachowań. Zachowania te mają najczęściej charakter werbalny i symboliczny, ale potencjalnie w każdej chwili mogą przenieść na sferę fizyczną, cielesną. Nie znamy dnia ani godziny.

Różnego rodzaju przemoc wobec pewnych kategorii ludzi jest strukturalnie wpisana w nasze relacje społeczne, wzorce kulturowe, a nawet w naszą konstrukcję psychiczną, nabytą podczas wychowania i socjalizacji. Ten system wzorców kulturowo-społecznych jest tak znaturalizowany, tak oczywisty, że wielu z jego elementów zupełnie nie dostrzegamy, tak jak ryba nie dostrzega wody, w której się porusza. Im dłużej patrzę na omówioną we wpisie z 20 marca fotografię przedstawiającą pocałunek na Times Square, tym bardziej widzę w niej pochwałę gwałtu – w biały dzień, na środku ulicy. I na okładce wysokonakładowego czasopisma. Wiem, że dla dużej części czytelników takie odczytanie to gruba przesada, wykraczająca daleko poza granice "zdrowego rozsądku". A dla mnie najbardziej niepokojąca jest właśnie ta łatwość, z jaką ta i wiele innych kulturowych reprezentacji narzuca się nam jako niewinna, oczywista i właściwa, wypychając każdą inną reprezentację poza nawias "zdrowego rozsądku".

(Historia Fritzla jest po prostu makabryczna, ale czy makabra nie ustąpiłaby miejsca grotesce, gdyby to Pani Fritzl uwięziła swojego syna i zmuszała go do seksu?)

Kultura (i wszystkie towarzyszące jej instytucje społeczne i polityczne) reguluje relacje społeczne, tożsamości płciowe czy zachowania seksualne – i robi to w taki sposób, że wydają się one naturalne i oczywiste. Tak bardzo oczywiste, że aż niewidoczne. Wszystko, co ten rzekomo "naturalny" porządek kwestionuje, pozostaje skandalem. Zachowanie Fritzla wynika po prostu z jego choroby psychicznej, ale parada odmieńców seksualnych zagraża podstawom cywilizacji. Lépine nie jest zagrożeniem dla systemu, ale feministki tak.

Nie bójmy się myśleć systemowo.
(t)