piątek, 31 października 2014

Gejowskie rekonceptualizacje męskości - aktywni geje lubiący być dominowani


W Gdańsku na konferencji pt. „Seksualność, męskość, edukacja. Panika moralna 2013/2014” miałem wystąpienie o rekonceptualizacji męskości w społecznościach gejowskich. Przygotowałem dwa, dosyć zajmujące, przykłady, jednak ze względu na ograniczenia czasowe byłem w stanie zaprezentować tylko jeden – czyli to, jak pasywna męskość gejowska jest przepisywana w postsubkulturze bareback (patrz poprzedni wpis i mój artykuł o barebacku i fetyszyzacji seksu bezzabezpieczenia).

Drugim przykładem, na który wpadłem na zasadzie obserwacji uczestniczącej na gejowskich portalach społecznościowych czy (seks)randowych czy w (seks)klubach gejowskich, są geje lub biseksualiści, którzy identyfikują się jako „aktywni”: mówią lub piszą, że w seksie analnym są tylko penetrujący, a w seksie oralnym są tymi, którym się obciąga. Nie jara ich zupełnie obciąganie gejowi, który identyfikuje się jako „pasywny”, „bardziej pasywny” czy nawet „uniwersalny”, nawet jeśli miałby on sprzęt imponujących rozmiarów. Jednak lubią od czasu do czasu być zdominowani przez (męskiego) geja-aktywa lub biseksa-aktywa: nawet do tego stopnia, że w tych seksualnych praktykach przyjmują pozycję „suki” czy „szmaty” (w ten sposób określa się bardzo uległych, pasywnych gejów). Niektórzy są w stanie nawet w seksie analnym przyjąć pozycję „penetrowanego”. Zupełnie jednak nie myślą o sobie w kategoriach „uniwersalni” czy „pasywni w seksie z aktywnym”.

Zastanawia zatem, czy można użyć w odniesieniu do pozycji, jaką zajmują (od czasu do czasu) w seksie z „aktywkiem”, terminu „pasywność”, skoro w gejowskiej społecznej ekonomii seksualnej identyfikują się jako „aktywni”. Czy praktykę tę można interpretować jako kulturową formę oporu? – sposób na zbudowanie gejowskiej społecznej relacji seksualnej poza dosyć mizoginicznym imaginarium (męskiej) aktywności i (żeńskiej) pasywności, funkcjonującym w heteronormatywnej kulturze głównej; imaginarium, które poprzez procesy socjalizacji jest niejako wdrukowywane w każdą i każdego w kulturze zachodniej, a z którym to imaginarium grupy mniejszościowe muszą ciągle negocjować czy – właśnie – stawiać mu opór, próbując wypracowywać własne imaginaria. Dochodzi tutaj jednakże do fetyszyzacji normatywnej, hegemonicznej (hetero)męskości, męskości „aktywnej”, męskości dominującej i agresywnej seksualnie; i do wymazania wszelkich odniesień do nacechowanej negatywnie w heteronormatywnej kulturze głównej pasywności. 

Z jednej strony więc taką praktykę aktywów lubiących być zdominowanymi i penetrowanymi oralnie i analnie jak „suki” czy „szmaty” przez innych (męskich) aktywów można by interpretować jako kulturowe wypracowywanie nowej gejowskiej ekonomii seksualnej poza heteronormatywną siatką zachodniej kultury („męskość”/ „zniewieściałość”). Z drugiej strony widać, że ta rekonceptualizacja ma swoją cenę – wzmocnienie hegemonicznych praktyk męskości i dalsze odrzucenie, identyfikowanej kulturowo z kobiecością, zniewieściałej i słabej pasywności.

r

środa, 6 sierpnia 2014

Poza "bezpieczniejszym seksem" - bareback i fetyszyzacja seksu bez zabezpieczenia


Na stronie czasopisma naukowego InterAlia: A Journal of Queer Studies ukazał się artykuł Rafała Majki pt. Poza "bezpieczniejszym seksem" - bareback i fetyszyzacja seksu bez zabezpieczenia.

Poniżej fragment o tym, w jaki sposób społeczność bareback rekonceptualizuje mękość gejowską. Cały artykuł można przeczytać tutaj.

Postsubkultura bareback dokonuje również przeobrażeń gejowskiej męskości, wyprowadzając ją z heteronormatywnych binarnych ram uległej i „zniewieściałej” pasywności naprzeciw dominującej, męskiej aktywności, w których myślana jest w dyskursie publicznym oraz teoriach psychologicznych i społecznych głównego nurtu. Męskość, którą fetyszyzują i do której aspirują członkowie postsubkultury bareback, zasadza się na hipermaskulinistycznym ideale męskości, konstruowanym wokół „robotniczej seksualności [w połączeniu z] wojskowymi akcesoriami, fryzurą na skinheada, tatuażami oraz muskularną budową ciała, co ma sugerować ciało poddawane nieustannej tresurze pracy fizycznej”[77]. Przechwycenie i zaanektowanie (jak niektóre nurty feministyczne mogłoby go czytać) „przemocowego” i „agresywnego” skryptu męskości odkleja gejostwo od abiektalnej pozycji zniewieściałości i słabości, na której dyskurs heteropatriarchalny zainstalował, zaraz obok kobiecości, męski homoseksualizm. W dyskursie bareback gej, który przyjmuje w seksie pasywną pozycję, przyjmuje ją zawsze jako (męski) mężczyzna, który w ten sposób wzmacnia oraz potwierdza swoją męskość, odwagę i siłę. Jak zaznacza Dean, „im większa liczba mężczyzn, przez których zostało się analnie spenetrowanym, tym bardziej męskim się jest”[78]. Jak poświadcza pewien barebackowiec, „[n]igdy nie czuję wstydu ani nie czuję się gorszy od innych, kiedy poleruję kutasaszczają na mnieczy jebią w dupę [...] Jestem po prostu facetem, który wspólnie z innymi facetami lubi się zabawić jak niegrzeczne (czasem nawet brutalne) świnie”[79]. Tak zrekonceptualizowana pasywność jest zupełnym przeciwieństwem zniewieściałej, abiektalnej pasywności, konstruowanej mizoginicznie w dyskursie heteromęskości[80], którego elementy obecne są również w popularnym dyskursie gejowskich klubów czy portali społecznościowych.

[77] T. Dean, op. cit., ss. 38-39. Tłumaczenie własne - RM.
[78] Ibidem, s. 50.
[79] Ibidem. Kursywa w oryginale. Tłumaczenie własne - RM. W żargonie bareback „świnią” [pig] nazywa się „mężczyznę, który uwielbia uprawiać seks do upadłego z tyloma różnymi mężczyznami, z iloma tylko może, często w formie seksu grupowego, praktykując bareback, «sporty wodne», fistingi SM (. . .)” (T. Dean, op. cit., s. 49).
[80] W dyskursie hetero męskości, wobec którego różnicuje się dyskurs postsubkultury bareback, „prawdziwy mężczyzna” buduje i podkreśla swoją (hegemoniczną) męskość w binarnej relacji dominacja/podporządkowanie, instalując siebie na pozycji władzy/siły, a negując te przymioty u jednostki naprzeciwko której, a raczej ponad którą, się ontologicznie usadawia.

r

wtorek, 6 maja 2014

Siusiu w torcik

Wypuszczony niedawno spot KPH promujący ideę związków partnerskich wywołuje mój wisceralny sprzeciw. Nie chodzi nawet o samą ideę – to osobny, duży temat; jestem w stanie wyobrazić sobie taką przebudowę porządku prawnego, żeby jakiś rodzaj związków był w nim sankcjonowany, skoro wiele osób odczuwa taką potrzebę. Chodzi mi raczej o estetyczne, polityczne i etyczne implikacje rzeczonego filmiku.

Kiedy piszę o wisceralnym sprzeciwie, to zaczyna się on od mojej reakcji na samą cukierkową „powierzchnię” spotu, na warstwę wizualno-dźwiękową. Zdaję sobie sprawę, że mainstreamowa estetyka rodem z reklamy miesiąca miodowego w Kazimierzu Dolnym została dobrana celowo, z bardzo określonych powodów (do których zaraz wrócę). Jednak nie mam wątpliwości, że możliwe jest zbudowanie warstwy estetycznej w taki sposób, żeby była prosta i atrakcyjna, a jednocześnie niebanalna. Być może bogaty dorobek estetyki campowej mógłby podsunąć twórcom/twórczyniom jakiś ciekawy pomysł. Ale nie, wybrali estetykę możliwie najbardziej siermiężnej polskiej telenoweli, bo i widownia, do której chcą trafić, to – jak nietrudno się domyślić – widownia o mentalności serialowej (i nie mam, niestety, na myśli tych naprawdę ciekawych – niestety niepolskich – seriali).

Każde dzieło wizualne konstruuje czy też „ustawia” spojrzenie widza/ widzki (?). To nie znaczy, że widzowie są nieuchronnie skazani na spojrzenie, które jest im implikowane. Po pierwsze, nierzadko odbiorczyni/odbiorca jest z tego implikowanego spojrzenia z założenia wyłączona/-y lub włączona/-y na bardzo określonych zasadach, np. na zasadzie wyjątku potwierdzającego regułę; a po drugie, każde dzieło można odczytać na przekór, wbrew tej tendencji, by ustawiać podmioty i relacje w określony porządek symboliczno-społeczny. Jakie więc spojrzenie implikuje spot „Najbliżsi Obcy”? Jest to spojrzenie przycięte na miarę konserwatywnego Polaka i konserwatywnej Polki. Jest to – jak trafnie zauważa w swoim felietonie Paulina Szkudlarek – spojrzenie schlebiające heteropatriarchalnemu mężczyźnie, który infantylizuje kobiety i pozwala sobie od czasu do czasu na małą fantazję erotyczną z lesbijkami w roli głównej (patrz sterczący sutek w trzeciej sekundzie spotu). Jest to spojrzenie dobrych, katolickich kobiet-matek, do których adresowana jest afektywna strona spotu („biedne dziewczęta, przecież one chcą tylko być szczęśliwe, czy to grzech?”). A na ogólniejszym poziomie: jest to spojrzenie wytresowane przez TVN-owski Truman Show.

Żeby się zbytnio nie rozwlekać, napiszę wprost, że strategia spotu to pod każdym względem MAKSIMUM NORMALIZACJI. Temu strategicznemu celowi podporządkowane jest dosłownie wszystko: wspomniana powyżej pastelowo-cukierkowa estetyka; serialowa reprezentacja „codziennego życia”; nachalnie cisgenderowy model „dziewczęcości” (bo chyba trudno mówić tu o „kobiecości”), a także młody wiek bohaterek, ich płeć (para gejów byłaby na pewno trudniejsza do przełknięcia, nie wspominając o osobach trans*), uroda, pełnosprawność, ogólna ekspresja (ubiór, mimika, narracja). Ukoronowaniem tej strategii jest oczywiście fakt, że przez większą część spotu widzowi i widzce sugeruje się, że piękna, młoda narratorka opowiada o relacji z mężczyzną, co podkreśla dodatkowo męska forma wyrażenia „… z kimś obcym”. Na koniec: BUM, mowa o lesbijkach! A wszystko było przecież tak samo, jak w życiu, czyli jak w telenoweli: te uśmiechy, te kłótnie i pogodzenia, te łzy, ten tort… Było po prostu do bólu normalnie. I owszem, ujawniony na końcu jednopłciowy charakter związku narratorki wprowadza element różnicy – ale różnicy wykastrowanej, zredukowanej, wygładzonej i maksymalnie przyciętej do konserwatywno-neoliberalnej hetero-i homonormy.

Strategia normalizacji to obecnie główna strategia mainstreamowych organizacji LGBT, więc trudno się takiej wymowie spotu dziwić. Jego pomysłodawcy i twórczynie będą zapewne argumentować, że spot miał trafić nie tyle do geja i lesbijki (a już zwłaszcza nie do tych bardziej radykalnie myślących), ile do „przeciętnego Polaka” i takowej Polki, a zatem trzeba do nich mówić językiem, jaki zrozumieją. Bo to od ich poparcia będzie zależeć w przyszłości kwestia wprowadzenia ustawy o związkach partnerskich. Dobrze, święte prawo organizacji definiować sobie cele i strategie działania. Ale jednocześnie mam nadzieję, że pomysłodawczynie i twórcy spotu nie będą zdziwieni, że część osób jakoś tam kojarzonych z literkami „LGBT”, a zwłaszcza Q, będzie się czuła z takiej reprezentacji głęboko wyOBCOwana. Bo w ogóle głównym problemem współczesnych porządków kulturowo-politycznych jest fiksacja na punkcie reprezentacji. Spot KPH konstruuje pewien zbiorowy podmiot, który po prostu nie istnieje – nie tylko ze względu na ogromną różnorodność osób określanych (czy określających się) ogólną nazwą LGBT/Q, ale przede wszystkim ze względu na promowanie obrazu odmieńczości, który jest nade wszystko PROJEKCJĄ heteropatriarchalnego umysłu, na dodatek podaną w ciężkostrawnym, wielkomiejsko-hipsterskim sosie.

W mojej krytyce nie chodzi bynajmniej o szukanie takich reprezentacji, które byłyby „prawdziwe”, a nie zniekształcone przez krzywe lustro heteropatriarchalnego spojrzenia (nawet w jego bardziej liberalno-postępowej odmianie). To byłaby błędna logika, prowadząca do kolejnych paradoksów i wykluczeń. Chodzi o to, jaką wizję społeczną, polityczną i etyczną proponuje dany tekst kulturowy. W założeniu twórców omawianego spotu chodzi niewątpliwie o promowanie społeczeństwa otwartego i tolerancyjnego. Jakie więc zdziwienie musiał wywołać w think-tanku KPH taki oto komentarz (podpisany Anhonime2) umieszczony pod spotem w serwisie YouTube:
Ta kampania jest obrzydliwa. Nie dziwię się, że Polska jest takim zaściankowym krajem. Jest tu wyraźna implikacja, że osoby obce są gorsze względem tych, z którymi tworzymy prawnie wspólnotę (np. obywatelstwo jakiegoś kraju) = jawna KSENOFOBIA.Powinniśmy przestać portretować obcych jako jakichś gorszych, jeśli chcemy żyć w nowoczesnym społeczeństwie. Mi nie przeszkadza, że mój przyjaciel jest np. z Niemiec i nie ma obywatelstwa polskiego - wciąż jest moim przyjacielem i nie są mi potrzebne żadne regulacje prawne. Idea tej kampanii jest kompletnie odwrotna.O skrajnie cispłciowym modelu przedstawionej relacji nawet nie piszę, bo wyjdzie mi cała rozprawka. 
Użytkownik “Biuro KPH” odpowiedział ze smutną mineczką, że autor komentarza kompletnie nie zrozumiał przesłania kampanii. A ja niestety obawiam się, że zrozumiał je lepiej niż sami liderzy kampanii, którzy przy wszystkich swoich dobrych intencjach (których im w najmniejszym stopniu nie odmawiam) nie potrafią wyjść poza mentalny horyzont, który zakreśliła w ich głowach polska – niech już będzie to słowo – zaściankowość. Jest dokładnie tak, jak pisze Anhonime2: spot promuje etykę SWOJSKOŚCI i tym samym (jakkolwiek nieświadomie) uderza w inny rodzaj etyki, który z braku lepszego określenia nazwałbym „ksenofilią” albo etyką zorientowaną na obcość. Chodzi o kierunek ciążenia: czy stawiamy na oswojenie/ „uswojskowienie”/ normalizację/ naturalizację odmieńczości – czyli to, co robią wszystkie konserwatywne filozofie z prawa i lewa (tak tak, na lewicy też nie brakuje takich postaw), czy raczej na alternatywną postawę, w której to właśnie obcość – także obcość w nas samych – jest pierwotna i jako taka stanowi punkt wyjścia do myślenia o relacjach społecznych. Kampania KPH mówi: geje i lesbijki są NASI. To swojaki. W przeciwieństwie, oczywiście, do wszystkich nie-swojaków. Ot, choćby promiskuitywnych gejów albo poliamorycznych lesbijek. A nawet  wojujących feministek, które nic tylko się czepiają ładnej dziewczyny ze spotu. O nie, ci nie są fajni. Te nie są fajne. Tych torcikiem nie poczęstujemy. 

PS Przepraszam za mały plagiacik w tytule postu, ale lepszy trudno było mi sobie wyobrazić...

[t]

środa, 2 kwietnia 2014

Drżyjcie, heteroświnie!

[Przekład "manifestu" Michaela Swifta z 1987 r. Odczytywany dosłownie, tekst tej "gejowskiej fantazji" szybko stał się dla konserwatystów i fundamentalistów religijnych "niepodważalnym dowodem" na nikczemność odmieńców seksualnych, których prawdziwym -- choć zakamuflowanym -- celem jest zniszczenie rodziny, społeczeństwa, cywilizacji, ludzkości, naturalnego porządku rzeczy i w ogóle wszystkiego. Tekst ukazał się kilka lat temu na jednym z portali LGBT, jednak w tej chwili jest słabo dostępny ze względu na daleko posuniętą komercjalizację owego portalu i wprowadzenie opłat za dostęp do publikowanych tekstów.] 

*
Zgwałcimy waszych synów, symbol waszej kruchej męskości, waszych płytkich marzeń i prostackich kłamstw. Uwiedziemy ich w waszych szkołach, w waszych internatach, w waszych siłowniach, w waszych szatniach, w waszych halach sportowych, w waszych seminariach, w waszych organizacjach młodzieżowych, w toaletach waszych kin, w waszych wojskowych barakach, w waszych zajazdach dla kierowców ciężarówek, w waszych klubach dla panów, w sejmach i senatach – wszędzie, gdzie mężczyźni są razem z mężczyznami. Wasi synowie staną się naszymi posłusznymi sługami. Zostaną przerobieni na nasz obraz i nasze podobieństwo. Będą nas łaknąć i wielbić.

Wy, kobiety, domagacie się wolności. Mówicie, że mężczyźni już was nie zadawalają, że was unieszczęśliwiają. My, koneserzy męskich rysów i męskiej sylwetki, odbierzemy wam zatem waszych mężczyzn. Będziemy ich zabawiać, uczyć, przytulać, gdy płaczą. Kobiety, mówicie, że wolicie żyć w swoim własnym gronie niż z mężczyznami. Więc żyjcie w swoim gronie. Damy waszym mężczyznom rozkosz, jakiej wcześniej nie znali, ponieważ my też jesteśmy przede wszystkim mężczyznami, a tylko mężczyzna wie, jak naprawdę sprawić rozkosz drugiemu mężczyźnie; tylko mężczyzna potrafi pojąć głębię i emocje, umysł i ciało drugiego mężczyzny.

Zniesione będą wszystkie prawa zakazujące homoseksualizmu, a w ich miejsce zaczną obowiązywać ustawy propagujące miłość między mężczyznami. Wszyscy homoseksualiści muszą trwać przy sobie jak bracia: musimy zjednoczyć się artystycznie, społecznie, politycznie i finansowo. Zwyciężymy tylko wówczas, gdy pokażemy bezwzględnemu heteroseksualnemu wrogowi wspólne oblicze.

Jeśli odważycie się nazwać nas ciotą, pedałem, zboczeńcem, wbijemy nóż w wasze tchórzliwe serca i zbezcześcimy wasze martwe, rachityczne ciała.

Będziemy pisać wiersze o miłość między mężczyznami; będziemy wystawiać sztuki, w których mężczyzna otwarcie pieści mężczyznę; nakręcimy filmy o miłości między bohaterskimi mężczyznami, które zastąpią te tanie, płytkie, sentymentalne, mdłe, niedojrzałe heteroseksualne miłostki królujące na ekranach waszych kin. Wyrzeźbimy posągi pięknych młodzieńców, dzielnych atletów, które staną w waszych parkach, na waszych rynkach i placach. Muzea świata wypełnią się obrazami pełnych wdzięku, nagich chłopaków.

Nasi pisarze i artyści uczynią z miłości męsko-męskiej obowiązujący kanon mody; to dla nas nic trudnego, ponieważ znamy się na kreowaniu stylu. Wyeliminujemy heteroseksualne związki przy pomocy błyskotliwego dowcipu i ośmieszenia, bo są to metody, które opanowaliśmy do perfekcji.

Zdemaskujemy możnych homoseksualistów, którzy udają hetero. Ogarnie was szok i przerażenie, kiedy okaże się, że wasi prezydenci i ich synowie, wasi przedsiębiorcy, senatorowie, burmistrzowie, generałowie, sportowcy, gwiazdy filmowe, osobowości telewizyjne, liderzy ruchów obywatelskich i wasi księża nie są tymi znanymi, burżuazyjnymi, heteroseksualnymi postaciami, za które ich uważaliście. Jesteśmy wszędzie, przeniknęliśmy do waszych szeregów. Uważajcie, gdy mówicie o homoseksualistach, ponieważ zawsze jesteśmy między wami; być może siedzimy po drugiej stronie biurka; być możemy śpimy z wami w tym samym łóżku.

Nie będzie kompromisów. Nie jesteśmy słabeuszami z klasy średniej. Nasza inteligencja czyni z nas naturalnych arystokratów rasy ludzkiej, a arystokraci o umysłach twardych jak stal nigdy nie zadowolą się poślednim statusem. Ci, którzy się nam przeciwstawiają, zostaną wygnani. Wzorem Mishimy utworzymy wielkie prywatne armie, aby was pokonać. Podbijemy świat, ponieważ wojownicy natchnieni duchem i połączeni węzłem miłości homoseksualnej są niezwyciężeni jak greccy żołnierze.

Komórka społeczna zwana rodziną – wylęgarnia kłamstwa, zdrady, przeciętności, hipokryzji i przemocy – zostanie obalona. Rodzina, która studzi wyobraźnię i ogranicza wolną wolę, musi zniknąć. Genetyczne laboratoria będą wytwarzać i hodować idealnych chłopców. Będą oni żyć we wspólnocie, wychowywani i kształceni przez homoseksualnych mędrców.

Wszystkie kościoły, które nas potępiają, zostaną zamknięte. Naszymi jedynymi bogami są przystojni młodzieńcy. Praktykujemy kult piękna, moralności i estetyki. Wszelka brzydota, pospolitość i banał zostaną unicestwione. Nie dla nas konwenanse klasy średniej, możemy żyć swobodnie, posłuszni jedynie czystej wyobraźni. Zbyt wiele to dla nas za mało.

W stworzonym przez nas wspaniałym społeczeństwie rządy będzie sprawować elita złożona z gejowskich poetów. Jednym z wymogów uzyskania wpływowej pozycji w tej nowej homoerotycznej społeczności będzie oddawanie się greckiej namiętności. Każdy mężczyzna zarażony heteroseksualną żądzą będzie automatycznie pozbawiony prawa do zajmowania wpływowej pozycji. Wszystkie męskie osobniki, które w swojej głupocie będą uparcie trwać przy swoim heteroseksualizmie, staną przed homoseksualnymi sądami i zostaną skazani na niewidzialność. 

Napiszemy historię od nowa, historię obnażającą wszystkie obrzydliwe heteroseksualne kłamstwa i wypaczenia. Pokażemy homoseksualność wielkich przywódców i myślicieli, którzy wpływali na kształt świata. Dowiedziemy, że homoseksualność, inteligencja i wyobraźnia są ze sobą nierozerwalnie związane i że homoseksualizm jest koniecznym warunkiem prawdziwej szlachetności i prawdziwego piękna w człowieku.

Zwyciężymy, ponieważ powoduje nami wściekłość i rozgoryczenie ludzi uciskanych, których przez wieki zmuszano do odgrywania rzekomo epizodycznych ról w waszych durnych, heteroseksualnych spektaklach. My też potrafimy strzelać i budować barykady ostatecznej rewolucji. 


Drżyjcie, heteroświnie, kiedy staniemy przed wami bez naszych masek. 

[t]

poniedziałek, 17 lutego 2014

Świata nie można zmieniać etapami

Poniżej fragmenty rozmowy, jaką przeprowadziła ze mną dla Krytyki Politycznej Marta Konarzewska. Całość rozmowy tutaj.


Marta Konarzewska: Konkretnie: czy np. gejowski styl życia nie jest takim mechanizmem, który miał wyzwalać, a stał się autorytarny?

Rafał Majka: Na dzisiejszym mainstreamowym gejostwie żeruje kapitalizm. Tożsamość gejowska, praktyka „bycia gejem”, w ogóle cała instytucja gejostwa w krajach regionu euroatlantyckiego są przepisywane pod dyktando konsumpcyjnego, neoliberalnego kapitalizmu. Z kolei mainstreamowe organizacje LGBT, starając się znormalizować i „zalegalizować” gejostwo i lesbijstwo w systemie, wtłaczają gejów i lesbijki w systemowe instytucje przywileju oraz normatywne skrypty „dobrego, wartościowego życia”. Różnorodność, ale jako system polakierowany w kolorach tęczy, zakonserwowany. Taki sam problem mają z (neo)liberalnym feminizmem feministki lewicowe czy marksistowskie.

W którym kierunku chcemy zmierzać? Czy ku takiej przestrzeni, w której kobiety, geje, lesbijki, transseksualistki i osoby queer mają „równościowo” uczestniczyć w strukturach przemocowej władzy i wyzysku?

(...)

Mam sobie wyjść z kapitalizmu, do widzenia, do niewidzenia się z panem? Niemożliwe...

Niekoniecznie! To wyobrażenie, że żyjemy w jednym wielkim kapitalizmie i cała przestrzeń dookoła jest kapitalistycznym monolitem. A wcale tak nie jest.

Jest cała masa różnych instytucji i praktyk ekonomicznych, które – kiedy zastosujemy prostą definicją kapitalizmu – „kapitalistyczne” wcale nie są, jak np. spółdzielnie czy organizacje non-profit. Myślmy zawężoną kategorią kapitalizmu: kapitalizm nie jest wszędzie tam, gdzie jest rynek, gdzie się kupuje i sprzedaje, tylko tam, gdzie jest wyzysk.

Kapitalizm to system wyzysku pracownika, który nie posiada środków produkcji, przez pracodawcę; gdzie pracodawca zagarnia wartość dodatkową wytworzoną przez pracownika, zysk. Myśląc w ten sposób, jesteśmy w stanie uwolnić szereg instytucji, które nie wpisują się w tę logikę, i spojrzeć na przestrzeń społeczno-ekonomiczną, w której żyjemy, jako na zróżnicowany krajobraz: wiele różnych praktyk i instytucji koegzystujących, nachodzących na siebie, starających się jedna drugą zdominować. To kwestia dowartościowania jakiejś wizji ekonomicznej na poziomie instytucjonalnym i symbolicznym.

Z dominującymi dyskursami jest oczywiście ten kłopot, że one siebie totalizują i my też mamy tendencję do ich totalizowania, myśląc, że jesteśmy na nie skazane do końca życia. Że żyjemy w Kapitalizmie przez wielkie „k” i nigdy z niego nie wyjdziemy. Jeśli tak będziemy myśleć, to z pewnością tak właśnie będzie.

(...)

„Radykalne otwarcie” – powtarza się to coraz częściej za bell hooks. Co masz na myśli, mówiąc „radykalne”?

Postawa czy też krytyka radykalna patrzy całościowo na daną praktykę społeczno-kulturową (tożsamościową lub instytucjonalną) i bierze pod uwagę historyczne usytuowanie tej praktyki, czyli to, w jakim okresie historycznym powstała, na co była reakcją, co w swojej kompozycji marginalizuje, jak funkcjonuje w tej historycznej teraźniejszości. Czyli np. patrzy na normatywne reżimy gejostwa czy lesbijstwa: że tożsamość geja nie istniała zawsze, że „stać” na nią jednostki z klasy wyższej średniej albo wyższej; jaki obraz geja czy lesbijki jest konstruowany, aby ułatwić „zadomowienie” w obecnym systemie, jak kapitalizm żeruje i przekształca tożsamość gejowską czy lesbijską. I że „dobre” gejowskie czy lesbijskie życie można realizować w dużym mieście.

Kathie Sarachild, jedna z drugofalowych feministek, podkreślała, że radykalny to nie tylko ekstremistyczny, bo „radicalis” to po łacinie zakorzeniony, a „radix” – korzeń.

Tak, definicja ta podkreśla etyczno-polityczne tło radykalnej krytyki – krytyki „zakorzenionej”, jak i radykalnych działań – działań, za którymi stoi solidne, intersekcjonalne zrozumienie kontekstu, w jakim są podejmowane. Postawa radykalna obiera perspektywę, która jest zainteresowana całościowym przemyśleniem życia w kontekście i zastanawia się, jak można stworzyć lepsze warunki, by to życie się rozwijało.

r



niedziela, 19 stycznia 2014

nie/swój

Fragmenty referatu pt. „nie/swój” wygłoszonego podczas konferencji Przeciw-ciała. (Bio)polityka odporności 26 września 2012 r. w Cieszynie. Mottem wystąpienia był wierszyk Mirona Białoszewskiego. Być może na podstawie tych notatek powstanie kiedyś większy i spójniejszy test. Warto też dodać, że wystąpienie stało się inspiracją dla młodego artysty Przemysława Branasa, który w swoim projekcie (nie)swój wykorzystał, za zgodą autora, niektóre jego wątki. 

nieswój
ale się oswoję
nie pierwszy raz
tylko że różne te razy
[Miron Białoszewski, z tomu Mylne wzruszenia]



•  Komunikując się, jak każda z nas jestem nieuchronnie skazany na to, żeby posługiwać się słowami, które przecież nie są, nigdy nie były i nigdy nie będą MOJE; których używano już nieskończenie wiele razy. Chyba że uciekłbym w ciąg neologizmów, w jakiś заумный язык, przy którym przebiegle postawiłbym znaczek ©. Innymi słowy, możliwość komunikacji okupiona jest niemożnością posiadania języka na własność. Chcąc nie chcąc, żeby komunikować, muszę godzić się na ten pierwotny językowy komunizm, na nieskończoną przechodniość słów, podobną do nieskończonej przechodniości materii.

•  Tak więc jestem skazany na to, żeby mówić cudzym słowem, w cudzy(m)słowie, bo język jest zawsze pożyczony, co oczywiście nie znaczy, że nie mam w nim nic do powiedzenia. Ale ta „cudzość” nie oznacza, że można wskazać tego, do którego język należy. Słowa nie należą ani do mnie, ani do niej, ani tym bardziej do samych siebie; ba, nie należą nawet do „języka”, bo i język sam siebie nie posiada. Jeśli już można powiedzieć, że język do „kogoś” należy, to co najwyżej do „Wielkiego Innego”, by sięgnąć na moment do terminologii lacanowskiej; albo do „Wiekiej Innej”, żeby tę terminologię nieco zdżenderować. A Wielki Inny to w gruncie rzeczy Wielki Nikt; a już na pewno nikt, kogo można by nazwać „swoim”. 

•  „Bycie swoim” – jak sugeruje  króciutki wierszyk Białoszewskiego przytoczony na początku – jest zawsze efektem oswajania. A zatem nic nie jest po prostu „dane” jako swoje i swojskie; jest tylko ruch oswajania, względnie – „odswajania”, defamiliaryzacji (na którą również nie brakuje przykładów w twórczości poety). Nic nie jest swoje, zanim nie zostanie oswojone albo przyswojone; nic nie jest własne, zanim nie zostanie przywłaszczone. Nie zapominajmy jednak, że przyswojone zawsze przecież pozostaje trochę obce, a przywłaszczone – zawsze trochę cudze; a skoro tak, to jeśli w ogóle w jakikolwiek sposób jestem „swój”, to tylko dzięki temu, że już zawsze i nieodwołalnie jestem również cudzy.

[...] 

•  W psychoanalizie „nieoswajalne” przybiera postać Realnego i /lub popędu śmierci, a być może także nieredukowalności Wunsch (pragnienia). Domyślam się, że między innymi ze względu na tę radykalną nieoswajalność jeden z czołowych teoretyków queer, Lee Edelman, postanowił powiązać popęd śmierci z odmieńczością, pisząc w swojej książce NoFuture o „uporczywym trwaniu w rozumie czegoś niezbywalnego, z czym rozum się nie zgadza”.

•  
Ponieważ, w rozumieniu Deleuzo-Guattariańskim, popęd śmierci jest pożądaniem zwracającym się przeciwko sobie samemu (a więc w pewnym sensie stanem autoimmunizacyjnym), chorobę autoimmunizacyjną (w sensie medycznym) można rozumieć jako ilustrację molekularnej „wojny z samym sobą”, walki na poziomie komórkowym między instynktem samozachowawczym – czyli ruchem autolegitymizacji i autoafirmacji tego, co „swoje” – a ruchem pożądania, czyli pragnieniem stawania się „nieswoim”. Tu różnię się od Edelmana: dla mnie popędem śmierci jest pragnienie tożsamości, autolegitymizacja, podczas gdy odmieńczość wiąże się z nieustannym ruchem pożądania. (Sikora, „To Come: Queer Desire and Social Flesh.)

•  Dodajmy na marginesie, że przykładem tak rozumianego stanu autoimmunizacji w odniesieniu do organizmów politycznych jest obrona „demokratycznych zasad” tak zawzięta, że prowadzi do ograniczania swobód obywatelskich i de facto znosi – na zasadzie stanu wyjątkowego – te same demokratyczne zasady, których (rzekomo) broni.

•  Komunikacja jest przekazywalnością, dzieleniem się, wymianą. Jest czymś, co wyklucza własność i zakłada współudział, pierwotność tego, co wspólne i nieogrodzone. Nie przypadkiem też choroby zakaźne określa się po angielsku mianem „communicable” (co można by lepiej oddać jako choroby „przekaźne”). Znany jest też żargon genetyki, który opiera się przecież na takich pojęciach, jak kodowanie informacji czy translacja.

•  Życie jest zatem kwestią nieustannego, właściwego czytania, które zapewnia nam trwanie – i przetrwanie – w postaci określonej struktury. Ta niekończąca się orgia czytania, przepisywania, translacji w świecie organicznym jest koniecznością właśnie ze względu na fakt, że w gruncie rzeczy nic nie jest swoje – może być co najwyżej przyswojone (a żeby być dobrze przyswojone, musi być właściwie odczytane). Już choćby przyswajanie pokarmu jest dobrą ilustracją tej nieuchronnej zależności tego, co swoje, od tego, co nieswoje.  Tutaj również niezbędne jest inteligentne odczytanie dostarczanej organizmowi materii, niezbędny jest system filtrów, zanim to, co właściwe, zostanie przyswojone, a więc stanie się własne, a to, co niewłaściwe – zneutralizowane lub zniszczone i wydalone. 

•  Całe to bio-czytelnictwo obejmuje wszystkie te zjawiska, do których jako czytelnicy jesteśmy przyzwyczajeni: błędne odczytania, błędy w translacji, próby zmylenia czytelnika, pastisz, mimikrę itd. Literaturoznawstwo ma ogromną przyszłość w biologii.

•  Jak wiedzą wszyscy, którzy czytają, nie ma czytania bez wirusa. Jest w czytaniu coś nieoswajalnego, uparty hieroglif nieczytelności, materialna litera, od której zaczyna się i ku której zwraca się ruch pożądania.  Tak jak „swoje” jest jedynie efektem przyswajania nieswojego, tak komunikacja zasadza się na przekazywaniu tego, co niekomunikowalne, co się komunikacji uparcie opiera.  Być może dlatego Wittgenstein stwierdził, że „uprawiając filozofię czasem chce się wydać jakiś nieartykułowany dźwięk”, a Giorgio Agamben porównuje każde wielkie dzieło filozoficzne do „knebla”, który obnaża nieuleczalną „wadę wymowy”.

•  Powtórzmy więc, że komunikacja jest zawsze zawirusowana (por. Derrida). Wirus jest paradoksalnie tym, co w ogóle umożliwia komunikacją i jednocześnie nieustannie ją zakłóca, co wprowadza „szum informacyjny”. Np. w toku ewolucji wirus był nośnikiem zmiany dzięki umiejętności przenoszenia materiału DNA z jednego organizmu do innego. Wirus reprezentuje zatem taki rodzaj komunikacji, który zakłóca dotychczasowe procesy translacji i replikacji.

•  „Language is a virus” (William Burroughs, cytowany przez Laurie Anderson). 



[t]


czwartek, 2 stycznia 2014

Aborcja, odmieńczość i porządek społeczny

Poniżej fragment polskiego przekładu pierwszego rozdziału książki amerykańskiego teoretyka Lee Edelmana No Future: Queer Theory and the Death Drive (2004). Przekład zatytułowany "Przyszłość to dziecinne mrzonki" ukazał się w książce Teorie wywrotowe. Antologia przekładów pod redakcją Agnieszki Gajewskiej (Poznań: Wydawnictwo Poznańskie, 2012). 

------
Rozważmy […] lokalny epizod obecnej wojny przeciwko aborcji. Nie tak dawno temu, w pewnym ruchliwym miejscu miasta Cambridge, Massachusetts, przeciwnicy prawa do aborcji wynajęli billboard, na którym umieścili wizerunek zaawansowanego płodu, powiększonego do rozmiarów przerastających dorosłego człowieka, z napisem „To nie jest wybór, to jest dziecko”. Barbara Johnson w swojej błyskotliwej analizie podobnych antyaborcyjnych wystąpień, pokazała, w jaki sposób wykorzystują one i tworzą skutecznie oddziałujące tropy, oparte na personifikacji płodu, które z góry przesądzają odpowiedź na prawnicze pytanie o jego osobowy status, determinując, w jakich kategoriach należy rozpatrywać płód, a więc także związaną z nim kwestię prawną (Johnson 1997: 184-199). Zamiast dekonstruować ten konkretny retoryczny przykład (tj. zamiast odnotować zestawienie właściwego dla płodu zaimka „to”, z wysoce uczłowieczającym epitetem „dziecko”, który domagałby się raczej zaimka rodzaju męskiego albo żeńskiego, w celu pokazania, jak ten fragment dyskursu podtrzymuje nierozstrzygalność, którą chciałby przezwyciężyć, czyli zamiast podać w wątpliwość prawdziwość tego stwierdzenia za pomocą formy wypowiedzi), wolę skupić się przez moment na ideologicznej prawdzie, którą ta wypowiedź, być może niechcący, uwidacznia.

Jakkolwiek dziwnie zabrzmi to w ustach geja, kiedy pierwszy raz ujrzałem wspomniany billboard w Cambridge, uznałem, że jest adresowany do mnie. Przecież ów znak mógłby równie dobrze głosić, z tą samą absolutną i niewidzialną autorytatywnością świadczącą o udanej pracy ideologicznej naturalizacji, biblijny nakaz „Bądźcie płodni i mnóżcie się!” Tak jak zniekształcony anamorfotycznie obraz, który zyskuje rozpoznawalną formę dopiero wówczas, gdy spojrzy się nań pod odpowiednim kątem, tak tamten slogan – poprzez moją subiektywnie „wykrzywioną” z nim relację – nabrał logicznego sensu, który rzucił światło na wspólne podłoże sprzeciwu, wojującej prawicy wobec aborcji i odmieńczych praktyk seksualnych – wspólne podłoże aż za dobrze znane (jako dosłowne potraktowanie figuralnej tożsamości) takim radykalnym grupom, jak Armia Boga (Army of God), która wzięła na siebie odpowiedzialność za terrorystyczne ataki bombowe na klinikę aborcyjną oraz na klub nocny uczęszczany przez lesbijki i gejów w stanie Atlanta w 1997 roku. Billboard z Cambridge zdawał się oznajmiać to, co liberalizm woli ukrywać, a mianowicie, że naczelnym przymusem, szczególnym nakazem, który nie pozostawia nam żadnego sensownego wyboru, jest przymus afirmacji naszej własnej przyszłości w uprzywilejowanej postaci DZIECKA, przymus postrzegania każdej chwili jako brzemiennej DZIECKIEM naszych Wyobrażeniowych identyfikacji, brzemiennej znaczeniem, którego obecność zapełniłaby dziurę w Symbolicznym, dziurę, która wskazuje zarówno miejsce Realnego, jak i wewnętrzny podział albo dystans, który konstytuuje nas jako podmioty i skazuje na podążanie za fantomem znaczenia poprzez metonimiczne osuwanie się znaczącego.

Z tego powodu lewica wzdraga się przed utożsamieniem z aborcją nie mniej niż prawica; zamiast tego staje po stronie „wyboru”, jak szyderczo głosi billboard. No bo któż chciałby opowiedzieć się za aborcją, czyli przeciwko rozmnażaniu, przeciwko przyszłości, a zatem przeciwko życiu? Kto chciałby zniszczyć DZIECKO, a wraz z nim życiodajną fantazję zniesienia sygnifikacyjnej luki (fantazję, która odwraca naszą uwagę od przemocy popędów, pozwalając nam jednocześnie je odgrywać)? I znowu prawica zna odpowiedź, wie, że prawdziwie opozycyjna polityka implikowana przez odmieńcze praktyki seksualne, leży nie w dyskursie liberalnym i cierpliwym negocjowaniu tolerancji i praw, choć niewątpliwie pozostają one ważne dla tych wszystkich z nas, którym się ich odmawia, ale w fakcie, że odmieńcze seksualności mają możliwość stać się figurą radykalnego zerwania kontraktu, w każdym społecznym i Symbolicznym sensie, na którym opiera się przyszłość jako domniemana osłona przeciwko jouissance Realnego. Z tą wiedzą powinniśmy śledzić odczytania odmieńczych seksualności, produkowane przez siły reakcji, a może nawet się od nich uczyć. Jakkolwiek pragnęlibyśmy odwrócić system wartości, leżący u podstaw poniższej wypowiedzi Donalda Wildmona, założyciela i lidera homofobicznej organizacji American Family Association, warto odczytać ją nie tyle jako przykład nadętej tyrady, ile raczej jako przywołanie dezorientacji, jaką odmieńcze seksualności powinny wywoływać: „Aprobata dla albo obojętność wobec ruchu homoseksualnego doprowadzi do zniszczenia społeczeństwa, dając przyzwolenie na redefinicję porządku cywilnego i strącając nas, nasze dzieci i wnuki, w otchłań bezbożności. Zagrożone są same fundamenty zachodniej cywilizacji” (Wildmon 1997). Zanim z naszych ust posypią się pełne moralnego zadęcia komunały rodem z liberalnego pluralizmu, zanim padnie zapewnienie, że nasza miłość jest wprawdzie inna, ale to przecież miłość, zanim wygłosimy nabożnie litanię o naszym wkładzie w cywilizacje Wschodu oraz Zachodu, czy odważamy się zatrzymać na moment i przyznać, że pan Wildmon może, albo jeszcze lepiej – powinien mieć rację: że odmieńczość powinna i musi zredefiniować takie pojęcia jak „porządek cywilny” poprzez odcięcie się od naszej fundamentalnej wiary w reprodukcję przyszłości?

To prawda, że zastępy lesbijskich, gejowskich, transseksualnych i transpłciowych rodziców rosną z dnia na dzień i że nic rdzennie konstytutywnego dla osób identyfikujących się jako lesbijki, geje, osoby transseksualne, transpłciowe czy queer nie predysponuje ich do tego, aby odżegnywać się od przyszłości, opierać się pokusie prokreacji albo stawiać się poza akulturacyjną logiką Symbolicznego, tudzież w opozycji do niej. Co więcej, nie ma na zewnątrz tej logiki żadnego gruntu, na którym moglibyśmy stanąć. Promując alternatywę dla linii partyjnej, popieranej przez każdą partię, stawiając się na zewnątrz logiki reprodukcyjnego futuryzmu i przekonując, że odmieńcy mogliby pogodzić się z faktem, że są figuralnie kojarzeni z jego końcem, ani przez chwilę nie zakładam, że odmieńcy – przez co rozumiem wszystkich napiętnowanych tym określeniem, ponieważ nie przestrzegają heteronormatywnych nakazów – nie inwestują psychicznie w zachowanie dobrze znanej, familijnej narracji reprodukcyjnego futuryzmu. Jednak polityka, opozycyjna czy nie, nigdy nie opiera się na esencjalnych tożsamościach. Zamiast tego skupia się na figuralności, która jest dla tożsamości nieodzowna, a przez to na figuralnych relacjach, w które społeczne tożsamości są zawsze wpisane.

Być figurą demontażu społeczeństwa cywilnego, figurą popędu śmierci obowiązującego porządku, nie oznacza bynajmniej być albo stawać się tym popędem; takie „bycie” nie ma tu nic do rzeczy. Przyjęcie tej figuralnej pozycji charakteryzuje raczej rozpoznanie, w jaki sposób rzeczywistość jest fundowana na zaprzeczeniu popędu śmierci, oraz odrzucenie wynikających z tego faktu konsekwencji. Tak jak popęd śmierci rozpuszcza skrzepłe tożsamości, które pozwalają nam znać się i trwać jako „ja”, tak queer musi dążyć do zakłócania, queerowania, organizacji społecznej jako takiej – czyli do zakłócania i queerowania nas samych i naszych inwestycji w tę organizację. Odmieńczość nie może bowiem nigdy definiować tożsamości, może ją jedynie zakłócać. Kiedy więc dowodzę w moich rozważaniach, że ciężar odmieńczości należy lokować nie tyle w afirmacji opozycyjnej tożsamości politycznej, ile w opozycji do polityki rozumianej jako nadrzędny fantazmat spełnienia się, w nieokreślonej przyszłości, Wyobrażeniowych tożsamości, od których odcięło nas nasze konstytutywne poddanie się znaczącemu, nie proponuję żadnego programu ani żadnej pozycji, z której odmieńcza seksualność czy jakikolwiek queerowy podmiot mogłyby ostatecznie stać się sobą, tak jakby możliwe było tym sposobem osiągnięcie jakiejś esencjalnej odmieńczości. Sugeruję natomiast, że skuteczność queeru, jego strategiczna wartość, tkwi w oporze wobec Symbolicznej rzeczywistości, która inwestuje w nas jako podmioty o tyle tylko, o ile sami się w nią inwestujemy, trzymając się kurczowo jej nadrzędnych fikcji, jej uporczywych sublimacji, niczym samej rzeczywistości. W końcu tylko jej figurom znaczenia, które bierzemy za dosłowną prawdę, zawdzięczamy nasze istnienie jako podmiotom oraz relacje społeczne, w których żyjemy – relacje, za podtrzymanie których możemy nawet być gotowi oddać życie. 
[t]