Na „Elizjum” poszedłem
z mieszanymi uczuciami, choć jeszcze dwa, trzy lata temu przesiedziałbym na nim
z wypiekami, chłonąc każdy zwrot akcji na korzyść „proletariatu”. Z pewnością
ma się ogromną przyjemność, choć jakże perwersyjną, kiedy wbitym czy wbitą w
fotel, ogląda się albo czyta heroiczne narracje odgrywające rewolucyjną walkę
99% ludzkości przeciw temu 1%. Jeśli zatem ta klasycznie rozumiana wielka
Rewolucja na razie nie stoi w progu, to można przynajmniej przeżyć jej popkulturową
wersję, naładować się energią, zewrzeć szyki. I cieszyć się, że w przestrzeni
publicznej pojawiają się coraz częściej takie teksty kultury, jak „Wyścig z czasem” czy „Elizjum”, czy też różne apokaliptyczne i postapokaliptyczne
powieści, pokazujące prawdopodobne przyszłościowe scenariusze (końca)
Kapitalizmu – ponieważ mają one potencjał uruchamiania refleksji, a za nią
świadomości antykapitalistycznej; a tym samym mają szansę zwiększyć niechęć
społeczną do globalnego imperium kapitalistycznego.
Ale czy na pewno?
Choć na pierwszy rzut
oka mogłoby się wydawać, że nie ma nic złego w konstruowaniu, jak również
szukaniu pocieszenia i rozładowania w takich heroicznych narracjach – w końcu
jest to kolektywne, cywilizacyjne imaginarium; to jednak dla radykalnej
lewicowej wyobraźni politycznej są to narracje niebezpieczne, nie
antysystemowe, ale – paradoksalnie – prosystemowe. Myślenie wyjścia z
kapitalizmu lub przejścia do innego świata uwikłane jest bowiem w nieubłaganie
nieuchronną teleologię katastrofizmu i apokalipsy: z horyzontem ekstremalnej
katastrofy ekologicznej, morderczych wojen i wszechobecnej śmierci. Świadczy to
o ubóstwie wyobraźni politycznej kultury zachodniej, której – jak dawno temu
napisał Fredric Jameson, łatwiej przychodzi wyobrażenie sobie doszczętnego
zniszczenia ziemi i przyrody, aniżeli końca kapitalizmu.
Perwersyjnym paradoksem
jest zatem to, że choć rewolucyjny podmiot chce zwalczyć Kapitalizm, to – jeśli
się krytycznie przyjrzymy – jego [sic!] polityczna i afektywna kompozycja, jego [sic!] rewolucyjna podmiotowość, on [sic!] jako byt (i to byt rosnący w siłę) – uzależnione
są od rozwijania się tej katastroficznej, apokaliptycznej narracji
kapitalistycznej.
Co więcej, takie
heroiczne narracje rewolucyjne uwikłane są bardzo w tradycyjne i modernistyczne
projekty polityczne: Hobbesowska wojna wszystkich ze wszystkimi jako figura
stosunków społecznych czy też ich braku w (post)apokaliptycznym świecie; leninowska
koncepcja straży przedniej (wódz, bohater, przewodnik); polityczna teologia
zbawienia (poświęcenie dla ludzkości, figura zbawiciela, mesjasza); maskulinistyczne
afekty (męstwo, honor, mocarność, władza – i wiążące się z tym odczuwanie
przyjemności z takiego upozycjonowania przeciwko wrogowi, którego trzeba
zniszczyć, obalić); manicheizm (dobro kontra zło, jeden Totalny system kontra
inny Totalny system).
Jakub Majmurek w
tekście „Ekran wciąż za mały” pisał, że:
Podobno po filmie 2012 Roland Emmerich planował serial telewizyjny 2013, przedstawiający dzieje ludzkości, która przetrwała armaggedon i po zmierzchu cywilizacji musi od nowa budować społeczeństwo. Sztab scenarzystów próbował opracować wizję „roku zerowego” ludzkości, tworzącego się od nowa porządku społecznego. Ale w końcu chyba nic nie wymyślili - producenci anulowali projekt, uzasadniając to tym, że projekt jest „zbyt wielki na mały ekran”. Problem współczesnej kultury, co potwierdza Blompkamp, polega na tym, że ekran jest w niej cały czas za mały. Nie mamy dość wielkiego ekranu, by rzutować na niego nie tylko nasze lęki co do dziś, ale także marzenia o jakimś jutrze. Jakkolwiek istotnie różniącym się od dnia dzisiejszego.
Jameson przytoczone
przeze mnie wcześniej rozważania zakończył refleksją: „Może to wina słabości
naszej wyobraźni” – i właśnie myślę, że tutaj tkwi problem. Podtrzymując bowiem
w wyobraźni politycznej takie heroiczne narracje rewolucyjne, myśliciele i
myślicielki są na dobrej drodze do doprowadzenia do końca katastroficznej
logiki Kapitalizmu. Kapitalizmu pisanego przez duże „k”. Tego Kapitalizmu, o
którym się myśli poprzez totalizujące, esencjalizujące, organicystyczne i
umetafizyczniające metafory. Kapitalizmu, który wydaje się być tak wszechobecny
i do tego stopnia penetrujący wszystkie aspekty życia społecznego, że nie
jesteśmy w stanie go powstrzymać. Że nie ma ratunku oprócz właśnie tych
apokaliptycznych, maskulinistycznych, heroicznych narracji rewolucyjnych.
I dlatego ta
spektakularna antykapitalistyczna wyobraźnia polityczna, spętana melancholijnie
przeszłością, reprodukująca „hegemonię hegemonicznej formacji”, a przez to
uwięziona w katastrofizmie i koszmarnych scenariuszach, nie jest w stanie
pomyśleć dla ludzkości „roku zerowego” ani innych stosunków społecznych niż te,
które okupują dominującą wyobraźnię systemową.
Post
Scriptum: Co najgorsze, symptomami – manifestującymi się
coraz częściej w publicystyce czy nawet tekstach teoretycznych – takiej
kapitulującej wyobraźni politycznej radykalnej lewicy jest zachłanne czerpanie
z filozofii Carla Schmitta, nawoływanie do uczenia się od prawicy, koncepcje
„świętego rewolucyjnego terroru”, jak również ekstremalne trawestacje polityki agonistycznej
w stylu „im więcej faszyzmu, tym lepiej dla lewicy”.
(r)
Mówił ci już ktoś, że jesteś przeintelektualizowanym lakanistą?
OdpowiedzUsuńlakanistą nie jestem!
OdpowiedzUsuń"przeintelektualizowanym lakanistą" też nie
OdpowiedzUsuń