wtorek, 30 kwietnia 2013

płeć i postpłciowość w czasach realnego neoliberalizmu

[Przedstawiam konkluzję artykułu pt. „Uwikłan[ ] w postpłciowość”, który ukazał się w książce Postpłciowość? Praktyki i narracjetożsamościowe w ponowoczesnym świecie pod redakcją A. E. Banot, A. Barabasz i R. Majki. Kłirowe formy fleksyjne zostały dodane przez redaktorki_ów tomu za zgodą autora.]  

Płeć i postpłciowość są nieodłączne, ale współistnieją zawsze w twórczym napięciu. Powoływanie się na kategorię płci nie zawsze bywa jednoznaczne: z jednej strony umożliwia redefiniowanie różnicy płciowej (zwłaszcza dzięki rozpoznaniu osób transpłciowych i interseksualnych, a także odmieńców seksualnych), z drugiej jednak strony nieustannie odradza się w nim tendencja do stabilizowania i naturalizowania różnicy. Występowanie pod szyldem postpłciowości, z kolei, pozwala dystansować się od katalogowania różnicy w imię liberalnego projektu „wielokulturowości”, a impulsowi do utwierdzania hegemonicznych kategorii przeciwstawia impuls niekończącego się różnicowania. Jest więc postpłciowość również atakiem na totalizujący i uniwersalizujący reżim płciowości (w tym sensie np. oddzielenie „lesbijki” od „kobiety” dokonane przez Monique Wittig jest podważeniem hegemonii odziedziczonego porządku płciowego, jest gestem stricte postpłciowym). Ten reżim ma swój ciężar, swoją historię, w którą uwikłani są zarówno sprawcy, jak i ofiary opresji; niesie dziedzictwo cierpienia i prześladowania, ale także oporu, walki i emancypacji. W najgorszym razie potrafi skutecznie narzucić swoje kategorie jako niepodważalny fakt albo fatum – tak jakby to, co już raz powiedziane (łac. fatum), nie mogło już być powiedziane inaczej. Przeciwko takiemu posługiwaniu się kategorią płci występuje, w moim rozumieniu, postpłciowość. Nie zrzuca lekkomyślnie ciężaru, bo wie, że obecny system „upłciowienia” jest niesprawiedliwy, krzywdzący, opresyjny i jako taki ma swoje bardzo odczuwalne, materialne, cielesne efekty. Jednocześnie potrafi zdobyć się na lekkość, jaką daje projekt niekończącego się różnicowania. Tak rozumiana płeć umyka zaborczej mocy fatum, waży się przeciwstawić losowi, tak jak tancerka czy tancerz przeciwstawia się grawitacji, choć przecież z niej korzysta. Tym samym zyskujemy wizję niezliczonych płci, nieprzyporządkowanych na stałe jednostce lub zbiorowi jednostek, ale raczej zależnych od wielu zmiennych parametrów (np. od niehegemonicznie pojmowanej rasy). Idąc jeszcze dalej, można zaproponować nową wizję płciowości, w której pojedynczy podmiot nie jest ograniczony do pojedynczej płci, bowiem płeć wyłania się zawsze w (hybrydycznej) relacji do innych podmiotów, ciał, atrybutów – uznanych za realnie istniejące lub fantazmatycznych, historycznie ukształtowanych lub takich, które dopiero mają nadejść. „Każdej_emu jej_ego własne płcie!” – jak głosi jedno z haseł postulowanej przez Deleuze’a i Félixa Guattariego rewolucji pożądania.

Jeśli, tak jak proponuję, za strategiczny cel postpłciowości uznamy porzucenie ciężaru (bagażu skamieniałej Płci, pomnikowej Historii, uzurpacji Losu), to powinnyśmy_iśmy zastanowić się, co faktycznie można uznać za odciążenie, a co nie – bez nadziei na ostateczną odpowiedź. Akt odciążenia jest zadziwiająco łatwy i niezmiernie trudny. Można go dokonać w każdym momencie, ale przecież ciągnie się latami. Nietrudno dać się zwieść fałszywemu poczuciu lekkości, a tymczasem swoboda, z jaką akrobatka czy akrobata wykonuje skomplikowane ewolucje, jest efektem wielu lat pracy. Należy uważnie odróżnić „radosną kontestację”, możliwą głównie w „uprzywilejowanych” kręgach – np. w kręgach akademickich – od mozolnego praktykowania lekkości. Nie wystarczy po prostu powiedzieć „nie” sile grawitacji, aby zacząć lewitować. Taniec jest możliwy tylko w polu grawitacji, w materii i poprzez materię.

Wspomniałem już wyżej o niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą nominalne wymazywanie z oficjalnego katalogu naszych pojęć kategorii rasy (oraz, per analogiam, płci), bez oglądania się na faktyczne struktury opresji i niesprawiedliwości społecznej oparte (często w niejawny sposób) na tych kategoriach. Goldberg zestawia ten rodzaj rzekomego „odciążania” z procesem postępującej neoliberalizacji gospodarki i, w konsekwencji, całej przestrzeni społecznej. W tym nowym paradygmacie ekonomiczno-społecznym rasa – tak jak wiele innych kategorii i elementów życia społecznego – jest relegowana do sfery prywatnej, czyli poza zakres interwencji państwa. Państwo decyduje się więc na formalną „ślepotę” wobec rasy, płci i innych parametrów różnicy, a tym samym pozostaje ślepe na realne, materialne skutki tych kategoryzacji. Sprywatyzowana płeć lub rasa przestają być dla państwa problemem: oto możemy sobie kontestować (lub nie kontestować) do woli – prywatnie. Warto w tym miejscu odnotować różnicę między klasycznie liberalną filozofią państwa, która gotowa jest uznać i usankcjonować pewne mniejszościowe tożsamości i objąć je ochroną prawną lub nawet aktywnym wsparciem, tak jak w przypadku kanadyjskiej polityki wielokulturowości (przy czym można się spierać, czy taka filozofia wielokulturowości jest po prostu uzupełnieniem politycznego liberalizmu, czy jego logiczną konsekwencją). Szkicowany przeze mnie projekt polityki postpłciowej nie zgadza się ani na neoliberalną ślepotę wobec różnicy, ani na skatalogowanie parametrów różnicy w systemie prawnym. Wydaje się więc, że projekt ten musi albo przyjąć anarchistyczną postawę negowania państwa, albo musi szukać takich rozwiązań, w których państwo będzie wrażliwe na niekończące się różnicowanie, a jednocześnie nie będzie dążyło do stabilizowania zmiennych parametrów różnicy.

Globalny neoliberalizm zasadza się między innymi na silnym dążeniu kapitalizmu do upłynniania, uwalniania, umożliwiania swobodnego przepływu wszelkich form kapitału. „Robotnik” jako taki przestaje istnieć, jest tylko płynna, mobilna siła robocza jako element „kapitału ludzkiego”. W sferze kulturowej procesowi temu odpowiada późnokapitalistyczna tendencja do swoistej desubstancjalizacji, dematerializacji, zastępowania „namacalności” wszechogarniającą symulacją. Kultura symulacji obiecuje fałszywą lekkość, czyli odciążenie, które wynika raczej z (i w równym stopniu prowadzi do) beztroskiego eskapizmu. Ucieczka wydaje się możliwa dzięki ogólnemu przyspieszeniu, które jest efektem bezprecedensowego postępu technicznego. Wraz z rozwojem technologii cybernetycznych osiągnęłyśmy_liśmy (lub tak nam się przynajmniej wydaje) „prędkość ucieczki”, by użyć celnej metafory Marka Dery’ego, czyli prędkość, która pozwala jednemu ciału uwolnić się z pola grawitacyjnego innego ciała. Coraz bardziej irytuje nas powolność, mozolność, nieprzezroczystość materii, usiłujemy więc uwolnić się od cielesności, od grawitacji, od społecznych ekologii. Nie twierdzę przy tym, że technologia jest wrogiem twórczego produkowania różnicy, w tym także różnicy płciowej. (Wystarczy wspomnieć Donnę Haraway i jej mit cyborga, który rozsadza zastany reżim płciowy dzięki konstruowaniu organiczno-cybernetycznych hybryd, a wraz z nimi nowych, nieopisanych dotąd kategorii płciowych.) Ostrzegam jedynie przed zbyt pochopnym, zbyt naiwnym zachłyśnięciem się lekkością, jaką zdają się obiecywać rozmaite nowe technologie.

Uważam, że jeśli postpłciowość ma być pojęciem w jakikolwiek sposób użytecznym, musi przede wszystkim m o b i l i z o w a ć, czyli wprawiać w ruch – zarówno w sferze pojęć, jak i w praktyce społecznej. Rozbijając hegemoniczne konstrukcje płci, postpłciowość uwalnia energię, bez której zmiana społeczna jest trudna do pomyślenia. Dla wielu nowoczesnych podmiotów ciężar odziedziczonych płci jest przytłaczający, wiktymizujący, demobilizujący, podczas gdy postpłciowość proponuje wizję twórczego odciążenia, wprawienia w ruch. Różni się przy tym zasadniczo od liberalnego modelu emancypacyjnego, który dąży raczej do stasis, do ostatecznego (żeby nie powiedzieć eschatologicznego) równouprawnienia, a więc obiecuje wszystkim jasno zdefiniowanym „jednostkom” i „mniejszościom” sprawiedliwość społeczną „na końcu drogi”. Model postpłciowy zakłada niekończącą się pracę (na rzecz) różnicy, która nie odwraca się od kwestii sprawiedliwości społecznej i walki z różnymi formami opresji, ale skupia się raczej na tym, co na potrzeby niniejszych rozważań nazwałbym uważnym praktykowaniem lekkości albo wyważaniem. Przez wiele lat projekt liberalny mógł pochwalić się znaczną skutecznością w osiąganiu zamierzonych celów, potrafił zyskiwać zbiorowe poparcie wokół czytelnych projektów i stabilnych kategorii społeczno-tożsamościowych. Teraz jego skuteczność wydaje się zagrożona postępującą neoliberalizacją przestrzeni politycznej, ekonomicznej, społecznej i prawnej, której efektem jest między innymi wymazywanie z oficjalnych słowników i katalogów dotychczasowych parametrów różnicy oraz ich radykalna prywatyzacja. Oparta na zasadzie różnicowania postpłciowość ma niewątpliwie trudne zadanie, jeśli pragnie stać się bodźcem do rozmaitych kolektywnych działań, bowiem z jednej strony musi politycznie odzyskiwać doświadczenia i postulaty, które w neoliberalnym reżimie zostały głęboko pogrzebane w sferze prywatnej, z drugiej zaś strony musi poszukiwać sposobów, aby zmobilizować podmioty społeczne nie, tak jak dotychczas, wokół znaturalizowanych, hegemonicznych pojęć, ale wokół samej zasady różnicowania, która jest w ogromnej mierze ignorowana przez obowiązujące obecnie reżimy polityczno-społeczne. 
[t]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz