[Przedstawiam
konkluzję artykułu pt. „Uwikłan[ ] w postpłciowość”, który ukazał się w książce
Postpłciowość? Praktyki i narracjetożsamościowe w ponowoczesnym świecie pod redakcją A. E. Banot, A.
Barabasz i R. Majki. Kłirowe formy fleksyjne zostały dodane przez redaktorki_ów tomu za zgodą autora.]
Płeć i postpłciowość są nieodłączne, ale
współistnieją zawsze w twórczym napięciu. Powoływanie się na kategorię płci nie
zawsze bywa jednoznaczne: z jednej strony umożliwia redefiniowanie różnicy
płciowej (zwłaszcza dzięki rozpoznaniu osób transpłciowych i interseksualnych,
a także odmieńców seksualnych), z drugiej jednak strony nieustannie odradza się
w nim tendencja do stabilizowania i naturalizowania różnicy. Występowanie pod
szyldem postpłciowości, z kolei, pozwala dystansować się od katalogowania
różnicy w imię liberalnego projektu „wielokulturowości”, a impulsowi do
utwierdzania hegemonicznych kategorii przeciwstawia impuls niekończącego się
różnicowania. Jest więc postpłciowość również atakiem na totalizujący i
uniwersalizujący reżim płciowości (w tym sensie np. oddzielenie „lesbijki” od
„kobiety” dokonane przez Monique Wittig jest podważeniem hegemonii
odziedziczonego porządku płciowego, jest gestem stricte postpłciowym). Ten reżim ma swój ciężar, swoją historię, w
którą uwikłani są zarówno sprawcy, jak i ofiary opresji; niesie dziedzictwo
cierpienia i prześladowania, ale także oporu, walki i emancypacji. W najgorszym
razie potrafi skutecznie narzucić swoje kategorie jako niepodważalny fakt albo
fatum – tak jakby to, co już raz powiedziane (łac. fatum), nie mogło już być powiedziane inaczej. Przeciwko takiemu
posługiwaniu się kategorią płci występuje, w moim rozumieniu, postpłciowość.
Nie zrzuca lekkomyślnie ciężaru, bo wie, że obecny system „upłciowienia” jest niesprawiedliwy, krzywdzący,
opresyjny i jako taki ma swoje bardzo odczuwalne, materialne, cielesne efekty.
Jednocześnie potrafi zdobyć się na lekkość, jaką daje projekt niekończącego się
różnicowania. Tak rozumiana płeć umyka zaborczej mocy fatum, waży się
przeciwstawić losowi, tak jak tancerka czy tancerz przeciwstawia się
grawitacji, choć przecież z niej korzysta. Tym samym zyskujemy wizję
niezliczonych płci, nieprzyporządkowanych na stałe jednostce lub zbiorowi
jednostek, ale raczej zależnych od wielu zmiennych parametrów (np. od
niehegemonicznie pojmowanej rasy). Idąc jeszcze dalej, można zaproponować nową
wizję płciowości, w której pojedynczy podmiot nie jest ograniczony do
pojedynczej płci, bowiem płeć wyłania się zawsze w (hybrydycznej) relacji do
innych podmiotów, ciał, atrybutów – uznanych za realnie istniejące lub
fantazmatycznych, historycznie ukształtowanych lub takich, które dopiero mają
nadejść. „Każdej_emu jej_ego własne płcie!” – jak głosi jedno z haseł
postulowanej przez Deleuze’a i Félixa
Guattariego rewolucji pożądania.
Jeśli, tak jak proponuję, za
strategiczny cel postpłciowości uznamy porzucenie ciężaru (bagażu skamieniałej
Płci, pomnikowej Historii, uzurpacji Losu), to powinnyśmy_iśmy zastanowić się,
co faktycznie można uznać za odciążenie, a co nie – bez nadziei na ostateczną
odpowiedź. Akt odciążenia jest zadziwiająco łatwy i niezmiernie trudny. Można
go dokonać w każdym momencie, ale przecież ciągnie się latami. Nietrudno dać
się zwieść fałszywemu poczuciu lekkości, a tymczasem swoboda, z jaką akrobatka
czy akrobata wykonuje skomplikowane ewolucje, jest efektem wielu lat pracy.
Należy uważnie odróżnić „radosną kontestację”, możliwą głównie w
„uprzywilejowanych” kręgach – np. w kręgach akademickich – od mozolnego
praktykowania lekkości. Nie wystarczy po prostu powiedzieć „nie” sile
grawitacji, aby zacząć lewitować. Taniec jest możliwy tylko w polu grawitacji,
w materii i poprzez materię.
Wspomniałem już wyżej o
niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą nominalne wymazywanie z oficjalnego
katalogu naszych pojęć kategorii rasy (oraz, per analogiam, płci), bez oglądania się na faktyczne struktury
opresji i niesprawiedliwości społecznej oparte (często w niejawny sposób) na
tych kategoriach. Goldberg zestawia ten rodzaj rzekomego „odciążania” z
procesem postępującej neoliberalizacji gospodarki i, w konsekwencji, całej
przestrzeni społecznej. W tym nowym paradygmacie ekonomiczno-społecznym rasa –
tak jak wiele innych kategorii i elementów życia społecznego – jest relegowana
do sfery prywatnej, czyli poza zakres interwencji państwa. Państwo decyduje się
więc na formalną „ślepotę” wobec rasy, płci i innych parametrów różnicy, a tym
samym pozostaje ślepe na realne, materialne skutki tych kategoryzacji.
Sprywatyzowana płeć lub rasa przestają być dla państwa problemem: oto możemy sobie
kontestować (lub nie kontestować) do woli – prywatnie. Warto w tym miejscu
odnotować różnicę między klasycznie liberalną filozofią państwa, która gotowa
jest uznać i usankcjonować pewne mniejszościowe tożsamości i objąć je ochroną
prawną lub nawet aktywnym wsparciem, tak jak w przypadku kanadyjskiej polityki
wielokulturowości (przy czym można się spierać, czy taka filozofia
wielokulturowości jest po prostu uzupełnieniem politycznego liberalizmu, czy
jego logiczną konsekwencją). Szkicowany przeze mnie projekt polityki
postpłciowej nie zgadza się ani na neoliberalną ślepotę wobec różnicy, ani na
skatalogowanie parametrów różnicy w systemie prawnym. Wydaje się więc, że
projekt ten musi albo przyjąć anarchistyczną postawę negowania państwa, albo
musi szukać takich rozwiązań, w których państwo będzie wrażliwe na niekończące
się różnicowanie, a jednocześnie nie będzie dążyło do stabilizowania zmiennych
parametrów różnicy.
Globalny neoliberalizm zasadza się
między innymi na silnym dążeniu kapitalizmu do upłynniania, uwalniania,
umożliwiania swobodnego przepływu wszelkich form kapitału. „Robotnik” jako taki
przestaje istnieć, jest tylko płynna, mobilna siła robocza jako element
„kapitału ludzkiego”. W sferze kulturowej procesowi temu odpowiada
późnokapitalistyczna tendencja do swoistej desubstancjalizacji,
dematerializacji, zastępowania „namacalności” wszechogarniającą symulacją.
Kultura symulacji obiecuje fałszywą lekkość, czyli odciążenie, które wynika
raczej z (i w równym stopniu prowadzi do) beztroskiego eskapizmu. Ucieczka
wydaje się możliwa dzięki ogólnemu przyspieszeniu, które jest efektem
bezprecedensowego postępu technicznego. Wraz z rozwojem technologii
cybernetycznych osiągnęłyśmy_liśmy (lub tak nam się przynajmniej wydaje)
„prędkość ucieczki”, by użyć celnej metafory Marka Dery’ego, czyli prędkość,
która pozwala jednemu ciału uwolnić się z pola grawitacyjnego innego ciała.
Coraz bardziej irytuje nas powolność, mozolność, nieprzezroczystość materii,
usiłujemy więc uwolnić się od cielesności, od grawitacji, od społecznych
ekologii. Nie twierdzę przy tym, że technologia jest wrogiem twórczego
produkowania różnicy, w tym także różnicy płciowej. (Wystarczy wspomnieć Donnę
Haraway i jej mit cyborga, który rozsadza zastany reżim płciowy dzięki
konstruowaniu organiczno-cybernetycznych hybryd, a wraz z nimi nowych,
nieopisanych dotąd kategorii płciowych.) Ostrzegam jedynie przed zbyt
pochopnym, zbyt naiwnym zachłyśnięciem się lekkością, jaką zdają się obiecywać
rozmaite nowe technologie.
Uważam, że jeśli postpłciowość ma być
pojęciem w jakikolwiek sposób użytecznym, musi przede wszystkim m o b i l i z o w a ć, czyli wprawiać
w ruch – zarówno w sferze pojęć, jak i w praktyce społecznej. Rozbijając
hegemoniczne konstrukcje płci, postpłciowość uwalnia energię, bez której zmiana
społeczna jest trudna do pomyślenia. Dla wielu nowoczesnych podmiotów ciężar
odziedziczonych płci jest przytłaczający, wiktymizujący, demobilizujący,
podczas gdy postpłciowość proponuje wizję twórczego odciążenia, wprawienia w
ruch. Różni się przy tym zasadniczo od liberalnego modelu emancypacyjnego,
który dąży raczej do stasis, do
ostatecznego (żeby nie powiedzieć eschatologicznego) równouprawnienia, a więc
obiecuje wszystkim jasno zdefiniowanym „jednostkom” i „mniejszościom”
sprawiedliwość społeczną „na końcu drogi”. Model postpłciowy zakłada
niekończącą się pracę (na rzecz) różnicy, która nie odwraca się od kwestii
sprawiedliwości społecznej i walki z różnymi formami opresji, ale skupia się
raczej na tym, co na potrzeby niniejszych rozważań nazwałbym uważnym
praktykowaniem lekkości albo wyważaniem. Przez wiele lat projekt liberalny mógł
pochwalić się znaczną skutecznością w osiąganiu zamierzonych celów, potrafił
zyskiwać zbiorowe poparcie wokół czytelnych projektów i stabilnych kategorii społeczno-tożsamościowych.
Teraz jego skuteczność wydaje się zagrożona postępującą neoliberalizacją
przestrzeni politycznej, ekonomicznej, społecznej i prawnej, której efektem
jest między innymi wymazywanie z oficjalnych słowników i katalogów
dotychczasowych parametrów różnicy oraz ich radykalna prywatyzacja. Oparta na
zasadzie różnicowania postpłciowość ma niewątpliwie trudne zadanie, jeśli
pragnie stać się bodźcem do rozmaitych kolektywnych działań, bowiem z jednej
strony musi politycznie odzyskiwać doświadczenia i postulaty, które w
neoliberalnym reżimie zostały głęboko pogrzebane w sferze prywatnej, z drugiej
zaś strony musi poszukiwać sposobów, aby zmobilizować podmioty społeczne nie,
tak jak dotychczas, wokół znaturalizowanych, hegemonicznych pojęć, ale wokół
samej zasady różnicowania, która jest w ogromnej mierze ignorowana przez
obowiązujące obecnie reżimy polityczno-społeczne.
[t]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz